Na pytanie dziennikarki "Die Welt" Stefanie Bolzen, czy Estończycy rzeczywiście mają powody do obaw, prezydent Toomas Hendrik Ilves odpowiedział: "Jeśli jest się członkiem UE i NATO, to nie ma żadnego powodu do niepokoju. Przeżywamy sytuację podobną do tej, z którą miały do czynienia Niemcy Zachodnie przed rokiem 1989: zagrożenie jest wciąż obecne, obserwujemy złe zachowanie (drugiej strony - przyp. red.), ale da się z tym żyć. Można sobie nawet pozwolić na żarty". Histeria państw bałtyckich W kwaterze głównej NATO w Brukseli i w niektórych stolicach europejskich panuje przekonanie, że mieszkańcy państw bałtyckich "zachowują się histerycznie", drążyła dziennikarka. Toomas Ilves zauważył w związku z tym, że lekceważenie takich nastrojów "jest typowe dla ludzi, którzy nie chcą dostrzec tego, co się właściwie zdarzyło". Tymczasem, jak powiedział, "ustanowiony po zakończeniu zimnej wojny porządek światowy został zniszczony. Złamano Kartę Narodów Zjednoczonych, Akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z Helsinek i Paryską Kartę Nowej Europy z 1990 roku, która stanowi, że każdy kraj może podejmować decyzje, które dotyczą jego bezpieczeństwa narodowego, podpisany także przez Moskwę". Ale tejże Moskwie wystarczyło w 2008 roku, że Gruzja zasygnalizowała chęć zbliżenia do NATO, żeby wdać się z nią w wojnę, a przyczyną obecnego kryzysu ukraińskiego jest, jak stwierdził dosłownie, "coś tak małego, jak umowa stowarzyszeniowa (Ukrainy - przyp. red.) z UE". Rosja ma wiernych obrońców w RFN Na uwagę reporterki, że być może nie jest to błahy powód, odparł: "Jestem naprawdę zdumiony, że ludzie kształtujący opinię publiczną i inni we francuskich i niemieckich mass mediach doszukują się winy (kryzysu ukraińskiego - przyp. red.) w umowie stowarzyszeniowej. To jest nic większego niż porozumienie o wolnym handlu czy wymianie studentów. Ale Putin-Versteher, czyli ludzie dobrze ponoć rozumiejący sposób myślenia Władimira Putina, zarzucają UE, że ta umowa była błędem, i że trzeba było lepiej wczuć się w obawy Rosji. 8 maja 1945 roku był ostateczną odpowiedzią na anektowanie obcych terytoriów z powodu żyjącej tam mniejszości (niemieckiej - przyp. red.). Niemcy, którzy żądają dziś okazywania Rosji zrozumienia, są dla mnie przykładem myślenia w kategoriach ideologii Blut und Boden, czyli krwi i ziemi" - podkreślił z naciskiem prezydent Estonii. "Estończycy" - powiedział następnie - "nie czują się w tej chwili wcale outsiderami w sojuszu NATO. Są za to przekonani, że to oni mieli rację zachowując sceptyczną postawę w ciągu ostatnich 20 lat, w których Zachód nawoływał wschodnich Europejczyków do umiarkowania i zachowania spokoju, bo przecież 'Rosja jest takim samym państwem jak każde inne'". Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej . "Kilka dni temu po raz pierwszy zaobserwowaliśmy rosyjskie bombowce strategiczne nad Bałtykiem. A nam mówi się, że jesteśmy paranoikami! Ci, którzy tak twierdzą, powinni zająć się lepiej swoim wysokim deficytem budżetowym i zawyżonymi kosztami pracowniczymi" - powiedział. Na czym polega strategia Putina? Na pytanie, co właściwie planuje obecnie Władimir Putin, prezydent Estonii odparł, że w jego postępowaniu nie należy doszukiwać się jakichś wyjątkowo wyrafinowanych i dalekosiężnych planów. Za tym, co mówi i robi, kryje się hasło "jesteśmy wielcy i silni". "Ale tym razem Rosja przeliczyła się. Skutki jej działania są dużo poważniejsze niż tego oczekiwała, licząc, że wszystko zostanie tak szybko zapomniane, jak wtedy, w przypadku Gruzji". W odniesieniu do jej polityki wobec Ukrainy, Ilves zauważył: "Rosja stawia na pewnych ludzi, którzy chcieliby zniesienia sankcji i powrotu do dawnych interesów. Jeśli jednak złagodzimy sankcje, to będzie to oznaczało, że akceptujemy taki porządek rzeczy, z jakim mamy teraz do czynienia. Na szczęście przynajmniej rząd w Berlinie zrozumiał i uwzględnia w swym działaniu fakt, że tym razem chodzi tu o odejście od wszystkiego, co przez ostatnie 70 lat było podstawą stosunków międzynarodowych i europejskiej architektury bezpieczeństwa". Kto komu dziś zagraża i dlaczego "On sam" - dodał "czuje się znacznie lepiej po przemówieniu prezydenta Niemiec Joachima Gaucka wygłoszonym podczas Monachijskiej Konfrencji Bezpieczeństwa w styczniu 2014 roku". "Wcześniej zaczynałem powoli odnosić wrażenie, że Niemcy zawsze znajdą jakąś wymówkę, która usprawiedliwi ich bezczynność; a to drugą wojnę światową, a to gestapo albo Stasi" - dodał. Spytany, w czym dostrzega największe zagrożenie, Ilves odpowiedział, że nie boi się, że Rosja uczyni coś nieobliczalnego, ale boi się, że nie zrozumiemy powagi obecnej sytuacji. "Umów, które zostały złamane, na co my w ogóle nie reagujemy, a to jest przecież coś bardzo niemiłego. Dla tak małego kraju jak nasz, przestrzeganie zasad jest bardzo ważną sprawą, bo w przeciwnym razie wielcy i silni zrobią z nami co zechcą" - tłumaczył. Prezydent Estonii kategorycznie nie zgodził się z argumentacją prezydenta Federacji Rosyjskiej, że Zachód zagraża Rosji, bo jest to przykład odwracania kota ogonem. Winą za kryzys ukraiński należy obarczać jego sprawców, a nie ofiary, czyli Ukraińców. Szkoda, że w Niemczech zawsze znajdzie się grupa ludzi okazujących więcej zrozumienia Rosji niż państwom, które ucierpiały wskutek jej polityki. Robimy, co możemy. Nie obrażajcie nas! Estonia czyni wszystko, co w jej mocy, aby się tego ustrzec. Prezydent Ilves przypomniał, że jego kraj wydaje 2 proc. PKB na obronę, że nie zrezygnował z obowiązku powszechnej służby wojskowej, która cieszy się wielkim uznaniem, i że to Estonia jest w tej chwili "państwem na pierwszej linii frontu" - takim, jakim dawniej były Niemcy Zachodnie, w których stacjonowało 45 tys. żołnierzy USA. W Estonii przebywa ich obecnie czasowo raptem 150. "Za czasów Borysa Jelcyna rosyjskie lotnictwo wojskowe nie miało dość paliwa aby wzbić się w powietrze. Dziś sytuacja sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej jest zupełnie inna i nie może zgodzić się z opiniami, głoszonymi przez niektórych polityków z państw Sojuszu Północnoatlantyckiego, że nic się nie zmieniło, bo stawia to w dwuznacznym świetle gwarancje naszego bezpieczeństwa jako państwa członkowskiego NATO" - oświadczył. Dlaczego w takim razie niektórzy sojusznicy Estonii z NATO nie zmienili zdania, spytała go dziennikarka "Die Welt" i otrzymała jasną i niedwuznaczną odpowiedź: "Sam tego nie rozumiem. Kiedy ich o to pytam, odwracają się plecami i odchodzą". Dlaczego tak robią? "Bo jest im wstyd" - odparł prezydent Estonii. "Bo nie mają żadnej, przekonującej intelektualnie odpowiedzi. Ale my nie jesteśmy żadnymi tępymi, malutkimi, wschodnimi podludźmi. Ta protekcjonalna postawa oburza nas Estończyków". opr.: Andrzej Pawlak, Redakcja Polska Deutsche Welle