Wygłoszone we wtorek i trwające prawie godzinę przemówienie premiera było ponad 20 razy przerywane owacją na stojąco. Przemówienie przed połączonymi izbami Kongresu uchodzi w USA za szczególny zaszczyt. Z zagranicznych polityków dostąpili go tylko najbardziej znani przywódcy krajów, z którymi Ameryka utrzymuje przyjazne i sojusznicze stosunki. Netanjahu powtórzył swój sprzeciw wobec granicy sprzed 1967 roku jako dzielącej Izrael i przyszłe niepodległe państwo palestyńskie. Podkreślił, że granica ta nie zapewniała bezpieczeństwa Izraelowi, gdyż zawężała jego obszar na środkowym odcinku do pasma szerokości około 15 km. Kilka dni wcześniej prezydent Barack Obama powiedział, że granica ta powinna stać się punktem wyjściowym do rozmów izraelsko-palestyńskich, chociaż zaznaczył, że ostateczny kształt państwa palestyńskiego musi być przedmiotem negocjacji. W Kongresie Netanjahu ponowił znane już propozycje wobec Palestyńczyków, popierając ich niepodległe państwo w granicach umożliwiających jego normalne funkcjonowanie. - Jestem gotów do poczynienia bolesnych kompromisów, by osiągnąć historyczny pokój. Jest to moim obowiązkiem jako przywódcy Izraela. Nie jest to łatwe, ponieważ będzie się od nas wymagać oddania części prastarej żydowskiej ojczyzny - powiedział. Podkreślił jednak, że Izrael nigdy nie zgodzi się na powrót uchodźców palestyńskich do Izraela i oświadczył i że Jerozolima musi być stolicą Izraela. Powiedział, że "w Judei i Samarii Żydzi nie są okupantami", dając do zrozumienia, że Izrael ma historyczne prawo do ziem na okupowanym od 1967 r. Zachodnim Brzegu Jordanu. Zaznaczył też, że jego rząd nie będzie rozmawiał z palestyńskim Hamasem, organizacją ekstremistów islamskich, która niedawno zawarła porozumienie z bardziej umiarkowanym ugrupowaniem Al-Fatah o wspólnym utworzeniu rządu. Podkreślił, że jeżeli Izrael uznaje prawo Palestyńczyków do własnego państwa, oni z kolei muszą zgodnie uznać "prawo do państwa żydowskiego". Hamas - przypomniał - nie tylko nie uznaje prawa Izraela do istnienia, ale wręcz wzywa do zabijania Żydów. Jednocześnie jednak Netanjahu wyraził gotowość do daleko idących kompromisów w rozmowach z Palestyńczykami i obiecał ustępstwa przy ustalaniu ostatecznych granic, choć nie podał tu żadnych konkretów. Przemówienie premiera było żarliwym apelem o niezłomne poparcie Ameryki dla Izraela, który - jak przypomniał - jest jedynym demokratycznym krajem na Bliskim Wschodzie i najbliższym przyjacielem USA w regionie. Netanjahu zaczął je od podziękowania USA za dotychczasowe poparcie, co odczytano jako dalszą próbę łagodzenia napięcia w stosunkach z administracją Obamy po jego wezwaniu do oparcia rokowań o wizję granic z 1967 r. Przestrzegł następnie, by nie dopuścić do uzbrojenia się Iranu w broń nuklearną. Przypomniał, że reżim irański jest teokratyczną dyktaturą, która jest wrogo nastawiona do Ameryki. Tego samego dnia Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej ogłosiła raport mówiący, że Iran kontynuuje prace i czyni postępy w budowie broni nuklearnej. Netanjahu wyraził poparcie dla demokratycznych rewolucji w krajach arabskich. Przypomniał przy okazji, że Arabowie w Izraelu od kilkudziesięciu lat cieszą się takimi prawami, jakich teraz domagają się demonstranci protestujący w Syrii, Jemenie i innych krajach "Arabskiej Wiosny". Mowę premiera przerwała w pewnym momencie kobieta głośno protestująca przeciw niemu z miejsc na galerii. Netanjahu powiedział wtedy, że to kolejny dowód, że w USA panuje wolność słowa - nieistniejąca np. w Iranie. Po wtorkowym przemówieniu premier spotkał się z przywódcami Kongresu z obu partii. Komentując we wtorek przemówienie izraelskiego premiera w Kongresie USA, Palestyńczycy zarzucili mu, że stwarza "więcej przeszkód" na drodze bliskowschodniego procesu pokojowego. - Nie ma nic nowego w wypowiedzi Netanjahu poza dorzuceniem przeszkód na drodze prawdziwego trwałego pokoju - powiedział rzecznik prezydenta Palestyńczyków Mahmuda Abbasa.