Jak poinformował przewodniczący nepalskiego stowarzyszenia alpinistów, Polacy dotarli już do Lukli. Ang Tszering dodał, że rozmawiał z jednym z Polaków przez telefon - okazało się, że zostali oni zatrzymani przez maoistów, gdyż początkowo odmówili zapłacenia podatku. Ryszard Pawłowski, znany polski himalaista i podróżnik, twierdzi, że w tamtym regionie wymaga się od turystów uiszczenia drobnej opłaty w wysokości 10 lub 20 dolarów za przejście w pobliże Mount Everestu. Od początku uspokajał, że przygoda Polaków powinna się dobrze skończyć. - Spotkania z partyzantką maoistowską dla turystów zwykle nie są groźne - twierdził: O porwaniu doniosła rano agencja AP. Informację tę potwierdził polski konsul z Delhi, Mieczysław Kamiński, odpowiedzialny też za sprawy obywateli polskich w Nepalu, gdzie nie ma polskiej placówki dyplomatycznej. Polacy, biorący udział w trekkingu, poinformowali przez telefon satelitarny swych kolegów w Katmandu, że są przetrzymywani przez partyzantów. Dwóch uprowadzonych to pracownicy Nepalskiego Stowarzyszenia Esperanto. Wraz z przybyłymi z Polski kolegami opuścili Katmandu 18 marca. Polacy pojechali do miasta Jiri, skąd pieszo wyruszyli w kierunku miejscowości Lukla, uważanej za "bramę do Everestu". Na tych terenach maoiści są bardzo aktywni. Dlatego właśnie większość turystów zazwyczaj dociera do Lukli samolotem i dopiero stąd pod ochroną wojska wyrusza w kierunku Mount Everestu. Uczestnicy pieszych wędrówek raczej nie zapuszczają się na tereny pomiędzy Jiri a Luklą - pisze Associated Press. Trasa z Lukli do Everestu jest silnie strzeżona przez wojsko nepalskie. Nie wiadomo, dlaczego Polacy zdecydowali się na pieszą wędrówkę przez ziemie kontrolowane przez maoistów. W ostatnich tygodniach nepalscy rebelianci komunistyczni nasilili działania militarne, wycofując się w styczniu z ogłoszonego w zeszłym roku i obowiązującego zaledwie przez cztery miesiące rozejmu. Maoiści walczą od 1996 roku o zniesienie monarchii w Nepalu. W konflikcie dotychczas poniosło śmierć ponad 12 tys. osób.