NATO jest regularnie atakowane przez hackerów-amatorów, ale jest odporne na te ataki polegające zwykle na zasypywaniu publiczego adresu poczty elektronicznej tysiącami e-maili - twierdzą eksperci sojuszu. Wszystkie takie informacje pozostają w wewnętrznym serwerze Paktu, który nie jest połączony z Internetem. - We wtorek znów byliśmy bombardowani tysiącami e-maili, ale uporaliśmy się z problemem w 15 minut, po prostu polecając serwerowi, aby nie przyjmował więcej wiadomości od figurującego na nich nadawcy - powiedział jeden z elektroników w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. E-maile nadchodziły z Chin, ale według ekspertów wcale nie znaczy to, że prawdziwymi nadawcami byli Chińczycy. - Mogły być wysyłane skądinąd za pośrednictwem chińskiego serwera - dodał ekspert. Według niego, "to byli amatorzy, bo to, z czym mieliśmy do czynienia, nie było nawet w jednym procencie tak groźne jak ubiegłotygodniowe ataki na wyszukiwarkę Yahoo! czy serwer CNN". Takie szybko neutralizowane ataki na publiczny serwer NATO powtarzają się co najmniej raz na tydzień od czasu, gdy w trakcie interwencji sojuszu w Kosowie serwer ten został zablokowany tysiącami e-maili na 48 godzin. - Wówczas natychmiast wielokrotnie zwiększyliśmy moc naszego systemu i łączy. Wzmogliśmy też czujność. Stale dyżurujemy i natychmiast zauważamy powtarzające się e-maile. Możemy wtedy szybko polecić systemowi, żeby ich nie przyjmował. Tak było we wtorek - wyjaśnił ekspert. Podkreślił przy tym, że chodzi wyłącznie o adres i serwer dostępny dla szerokiej publiczności. - Systemy wojskowe mają takie zabezpieczenia, że jeszcze nie zdarzyło się, aby ktoś się do nich włamał - zapewnił.