Blokady dróg i składów paliwa prowadzone przez ruch "żółtych kamizelek" są w poniedziałek kontynuowane. W leżącej na północy Francji Bretanii brakuje paliwa, a na granicy z Hiszpanią pojawiły się wielokilometrowe korki. Protest rozpoczęli też licealiści. Licealiści blokują szkoły Licealiści całkowicie lub częściowo blokowali około 100 szkół w całym kraju. Był to wyraz sprzeciwu wobec reform systemu edukacji, w tym wobec wprowadzenia nowego systemu rekrutacji na studia. W wielu przypadkach uczniowie wyrażali również poparcie dla "żółtych kamizelek". Do protestów licealistów w niektórych miejscach przyłączyły się grupy chuliganów. W podparyskim Aubervilliers podczas blokady szkoły doszło do zamieszek i pożaru, a grupa zakapturzonych mężczyzn odcięła dostęp do budynku policjantom i strażakom. Minister edukacji narodowej i młodzieży Jean-Michel Blanquer podkreślił jednak, że odsetek protestujących (uczniowie 100 z około czterech tysięcy szkół) jest niewielki. "Wielu ludzi usiłuje prześlizgnąć się przez furtkę protestów 'żółtych kamizelek'" - ocenił. Jednocześnie cały czas kontynuowane są trwające od 17 listopada protesty oddolnego ruchu "żółtych kamizelek", który sprzeciwia się m.in. podwyżkom akcyzy na paliwo i ciągle wzrastającym kosztom utrzymania. Gigantyczny korek na granicy hiszpańsko-francuskiej Na francusko-hiszpańskiej granicy, w okolicy katalońskiej miejscowości La Jonquera, w wyniku blokad dróg utworzył się co najmniej 19-kilometrowy korek. Utknęły tam 3-4 tys. pojazdów. Z kolei w nadmorskim mieście Brest, na zachodzie Francji, protestowali robotnicy wykonujący prace publiczne, którzy - aby odróżnić się od "żółtych kamizelek" - założyli kamizelki pomarańczowe. Od środy blokują oni magazyn w porcie, w wyniku czego od piątku nie wjechał tam ani nie wyjechał stamtąd żaden pojazd ciężarowy. Z policją, która również występuje z żądaniami do władz po naznaczonych przemocą sobotnich manifestacjach w Paryżu, wszystkie związki zawodowe policjantów poprosiły o spotkanie z prezydentem Emmanuelem Macronem. Obiecano im przyjęcie przez ministra spraw wewnętrznych Christophe'a Castanera. "Sytuacja jest wyjątkowa" "Sytuacja jest wyjątkowa" - oświadczył w wywiadzie dla AFP sekretarz generalny związku komisarzy policji David Le Bars. A Patrice Ribeiro ze związku Synergie Policiers jednoznacznie wezwał do wprowadzenia stanu wyjątkowego i użycia wojska. "Jeśli w przyszłą sobotę znowu się zacznie, to będą ranni i zabici wśród policjantów" - ostrzegał z kolei przywódca związku Alliance, zrzeszającego najwięcej szeregowych funkcjonariuszy, Jean-Claude Delage. Ministrowie zostają w Paryżu Premier Philippe zlecił członkom rządu, by nie opuszczali w poniedziałek Paryża. Według komentatora portalu informacyjnego Huffington Post "nie chodziło o to, że ministrowie byli potrzebni w stolicy", ale o to, by nie stali się celem ataków i przede wszystkim o pozwolenie policjantom i żandarmom na odpoczynek wobec perspektyw "nowej czarnej soboty", którą już zapowiadają "żółte kamizelki". "Podróże ministerialne wymagają obecnie nadzwyczaj licznej eskorty policyjnej" - tłumaczy komentator. Zarówno politycy, jak i obserwatorzy twierdzą, że Francja jest w kryzysie, który według dziennika "Le Monde" przybiera "nigdy przedtem niewidziane kształty". Spotkanie z przywódcami partii Media podkreślają, że premier Philippe odwołał podróż do Katowic na konferencję klimatyczną, aby na polecenie prezydenta Macrona przyjąć przywódców stronnictw politycznych i wybijają zbieżność pomysłów polityków z żądaniami "żółtych kamizelek". Zarówno pierwszy sekretarz Partii Socjalistycznej Olivier Faure, jak i przywódca prawicowej partii Republikanie Laurent Wauquiez powiedzieli, wychodząc od premiera, że pierwszym posunięciem rządu musi być rezygnacja z podwyżki akcyzy na paliwa, planowanej na 1 stycznia. Podobnie wypowiadali się liderzy stronnictw uznanych z ekstremistyczne - Marine Le Pen ze Zjednoczenia Narodowego, jak i szef lewicowej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon, który do premiera nawet nie przyszedł twierdząc, że jest bardzo zajęty. Oboje polityków już wcześniej wezwało do rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, niższej izby parlamentu, i rozpisania wyborów. "Macron nie ma już prawowitości" Natomiast przywódcy Republikanów żądają referendum. Szef tej partii powiedział wychodząc od premiera, że "skończył się czas debat, teraz jest czas na działanie". A jeden z jego zastępców Geoffroy Didier ocenił, że "to nie jest moment na to, by politycy dyskutowali we własnym gronie". "Specyfika 'żółtych kamizelek' polega na tym, że jest to ruch obywatelski. Jedyną odpowiedzią jest oddanie głosu narodowi, gdyż obecnie Emmanuel Macron nie ma już ani autorytetu, ani prawowitości" - ocenił. Używając jeszcze ostrzejszych sformułowań, wypowiedział się cytowany w "Le Monde" deputowany skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Alexis Corbiere. Ta zbieżność głosów, zdaniem dziennika, świadczy o tym, że "wobec nigdy dotąd niespotykanego kryzysu świat polityki jest jakby ogłuszony". Wezwanie do "IV aktu" Jednocześnie "żółte kamizelki" na Facebooku wzywają do "IV aktu w następną sobotę, manifestacji pod hasłem Macron zjeżdżaj!". Masowe manifestacje odbywały się w poprzednie trzy soboty. Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)