"Nasi mudżahedini zestrzelili amerykański samolot czterosilnikowy w Dżalalabadzie, gdy startował" - napisał na Twitterze rzecznik talibów Sabiullah Mudżahid. Według niego zginęło co najmniej 15 osób. Światowe agencje przypominają jednak, że talibowie często przypisują sobie katastrofy lotnicze w Afganistanie i podają wyższy od oficjalnego bilans. Armia USA wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić, dlaczego maszyna rozbiła się na lotnisku w Dżalalabadzie. Według amerykańskich wojskowych był to wypadek, gdyż nic nie wskazuje na to, że samolot mógł zostać zestrzelony. Zginęło sześciu amerykańskich wojskowych i pięciu pasażerów, cywilów pracujących dla amerykańskiej armii w Afganistanie, czyli wszystkie osoby znajdujące się na pokładzie. NATO zakończyło misję bojową w Afganistanie w 2014 roku. Jednak w kraju pozostało ok. 13 tys. zagranicznych żołnierzy, których głównym zadaniem jest szkolenie sił Afganistanu i doradzanie im. Według Sojuszu we wschodnim Afganistanie przebywa ok. tysiąca żołnierzy koalicji, w tym Amerykanie i Polacy, a także ok. 40 tys. afgańskich wojskowych. W całym kraju przebywa również ok. 35 tys. cywilów zatrudnionych przez zagraniczne armie. Do wypadku samolotu doszło po odbiciu przez afgańskie siły niektórych części strategicznego miasta Kunduz z rąk talibów, którzy zajęli je w poniedziałek. Aby pomóc afgańskiemu wojsku w kontrofensywie, do położonego na północy kraju Kunduzu wysłano siły specjalne NATO - Niemców, Amerykanów i Brytyjczyków. Według Sojuszu w czwartek Amerykanie odpowiedzieli na atak talibów. Armia USA dokonała także kilku nalotów na cele talibów. W 2011 roku talibowie zestrzelili śmigłowiec CH-47 Chinook. Zginęło wówczas 38 osób, w tym 30 amerykańskich żołnierzy