Diehl wypomina Obamie, że na początku powstania w Syrii jego administracja nazwała syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada reformatorem, a wcześniej odeszła od polityki izolacji jego reżimu przyjętej przez poprzednią administrację prezydenta George'a W. Busha. Autor przypomina, że Bush także próbował z początku wyciągać rękę do Asada, ale zrezygnował, przekonawszy się, iż ma do czynienia z nieustępliwym dyktatorem, a potem starał się izolować jego reżim na arenie międzynarodowej. "Pomimo to Obama nalegał, aby odejść od prowadzonej przez Busha polityki dystansowania się USA od Asada, co było ogromnym błędem" - pisze publicysta. Administracja Obamy ponownie otworzyła ambasadę USA w Damaszku i wysłała do Syrii specjalnego wysłannika George'a Mitchella. Kolejnym błędem było według Diehla liczenie na to, że ONZ i jej były sekretarz generalnego Kofi Annan pomogą w rozwiązaniu konfliktu w Syrii w drodze negocjacji. "Jak słusznie przewidywali wszyscy obserwatorzy, misja Annana była od początku skazana na porażkę" - pisze autor. Diehl dowodzi też, że Waszyngton niesłusznie miał nadzieję, że Rosja porzuci Asada, swego sojusznika w regionie, i skłoni go do rezygnacji z władzy. Dopiero w sierpniu 2011 roku, a więc prawie pół roku po wybuchu powstania w Syrii, Obama oświadczył, że Asad "powinien ustąpić". Administracja USA zaostrzyła sankcje wobec Syrii i współpracuje z Arabią Saudyjską i Katarem, które wysyłają broń dla tamtejszych powstańców. Jest to jednak tylko broń lekka, która nie wystarcza w walce przeciw czołgom i samolotom reżimu. Okazało się w dodatku, że broń ta trafia głównie do ekstremistów islamskich walczących z rządem w Syrii. Powstanie staje się ogniskiem zapalnym przyciągającym coraz więcej bojowników dżihadystów, którzy nie ukrywają wrogości wobec USA i całego Zachodu. Zdaniem komentatora "Washington Post" grozi to "strategiczną katastrofą: wojną w sercu Bliskiego Wschodu, która może się stopniowo rozlać na kraje-sojuszników USA, jak Jordania i Turcja, i do ich niestabilnych sąsiadów, jak Irak i Liban". "Upierający się przy haśle swej kampanii wyborczej, że na Bliskim Wschodzie 'fala wojenna ustępuje', Obama twierdzi, że interwencja militarna tylko zaostrzyłaby konflikt, a potem obserwuje, jak rozszerza się on na Turcję i przyciąga setki bojowników Al-Kaidy" - pisze komentator. Jego zdaniem polityka prezydenta wobec syryjskiego kryzysu "pokazuje wszystkie słabości jego polityki zagranicznej - od nadmiernej wiary we 'wciągnięcie do współpracy' przywódców innych państw, poprzez multilateralizm jako cel sam w sobie, aż po samobójczą ostrożność w stosowaniu siły". Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski