Ankieta firmy ICM wykazała, że zwolenników Brexitu jest o 6 punktów procentowych więcej niż entuzjastów pozostania W. Brytanii we Wspólnocie (53:47). W badaniu YouGov różnica ta wynosi 4 punkty procentowe (45:41), a według telewizji ITV - dwa punkty procentowe (43:41). Wszystkie trzy badania przeprowadzono przez internet. Ta metodologia od początku kampanii pokazuje wyższe wyniki zwolenników Brexitu niż sondaże telefoniczne. Wśród ekspertów nie ma zgody co do tego, która formuła daje poprawne wyniki, ale - jak podkreślają - zmiana na korzyść kampanii za wyjściem z UE jest ewidentna. "Te wyniki są lepsze dla zwolenników Brexitu. Być może komunikat o skutkach imigracji i wpływie kulturowym przemawia do wyborców; zawsze był asem w rękawie, trudnym do obrony dla zwolenników pozostania" w UE - napisał na Twitterze prof. Matthew Goodwin z Uniwersytetu Kent. Jak wynika z badań YouGov, za dalszym członkostwem w UE opowiadają się w większości wyborcy liberalno-lewicowi, a także absolwenci szkół wyższych, osoby mocno zainteresowane polityką i przedstawiciele najwyższych klas społecznych. Opuszczenie Wspólnoty popierają starsi wyborcy, a także osoby, które nie śledzą polityki na bieżąco oraz ludzie bez dyplomu uniwersyteckiego. David Cameron przekonuje do pozostania w UE Odpowiadając na zmianę nastrojów społecznych, brytyjski premier David Cameron zaapelował w poniedziałek do wyborców o udział w referendum i poparcie kampanii za pozostaniem we Wspólnocie. Głos za Brexitem porównał do "podłożenia bomby pod naszą gospodarkę, której lont, co najgorsze, sami podpalamy". Występując wraz z liderami trzech innych partii, Timem Farronem z Liberalnych Demokratów, Natalie Bennet z Zielonych i byłą szefową Partii Pracy Harriet Harman, Cameron przekonywał, że zwolennicy wyjścia z UE operują "moralnie błędnymi, nierozważnymi i niedemokratycznymi" argumentami, które "są zwyczajnie nieprawdziwe". Pytany o postępujący rozłam w Partii Konserwatywnej, której członkowie wbrew pozycji rządu w większości popierają wyjście z UE, Cameron odparł, że jego zdolność do występowania w kampanii z liderami innych partii wskazuje, jak ważne są "różne argumenty, a także konkrety i fakty, które odpowiadają na wątpliwości wszystkich Brytyjczyków". Premier odmówił jednak bezpośredniej krytyki swoich partyjnych kolegów, w tym byłego burmistrza Londynu Borisa Johnsona i obecnego ministra sprawiedliwości Michaela Gove'a, podkreślając, że "chodzi o Unię Europejską, a nie konkretne osoby". Komentatorzy podkreślają jednak, że przy obecnej skali emocji i zarzutów po obu stronach, ponowna współpraca w ramach partii po zakończeniu referendum będzie bardzo trudna. "Wyborcy są wprowadzani w błąd" Symbolem zaostrzenia się nastrojów był niedzielny wywiad byłego premiera Johna Majora, który zaatakował zwolenników Brexitu, mówiąc, że ich kampania "nie zaoferowała Brytyjczykom nic", a ich słowa są "fundamentalnie nieszczere". "Jestem wściekły z powodu tego, jak wyborcy są wprowadzani w błąd. (...) Jeśli wyborcy podejmą decyzję o wyjściu z Unii Europejskiej, znając fakty, to należy taką decyzję uszanować, ale jeśli ten głos zapadnie pod wpływem nieprawdziwych informacji, o których wiemy, że są błędne, to jest to zwodnicze" - powiedział Major. W poniedziałek Johnson i Gove odpowiadali na te zarzuty, broniąc swoich argumentów i odrzucając m.in. opinie o potencjalnym zagrożeniu dla stabilności brytyjskiej gospodarki. "Wartość funta zależy od siły gospodarki, a ta będzie silniejsza poza Unią Europejską. (...) W dłuższej perspektywie dobrze na tym wyjdziemy" - przekonywał Johnson. Do końca kampanii pozostało 18 dni; tylko do wtorku do północy trwa rejestracja wyborców przed referendum. Dziennie rejestruje się ponad 120 tys. osób, a przedstawiciele Komisji Wyborczej spodziewają się ponad pół miliona zgłoszeń w ciągu ostatniej doby. Referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej odbędzie się w czwartek, 23 czerwca. Z Londynu Jakub Krupa