Białoruska reżimowa telewizja opublikowała kolejne nagranie wideo z aresztowanym na lotnisku w Mińsku Ramanem Pratasiewiczem. Opozycyjny dziennikarz przekazał, że protesty przeciwko reżimowi Alaksandra Łukaszenki są teraz bezcelowe ze względu na ciężkie represje i radził zaczekać na lepszy moment. Według współpracownika Pratasiewicza, dziennikarz mówił wyraźnie przymuszony Nagranie Pratasiewicza jest częścią godzinnego programu telewizyjnego, który wyemitowany został w środę po południu przez rządowy kanał telewizyjny ONT. W materiale przytoczono obszerne fragmenty wypowiedzi 26-letniego dziennikarza, najprawdopodobniej z przesłuchania. "Tylko raz powiedziałem, którym samolotem lecę" Pratasiewicz mówił m.in. o tym, kto mógł ujawnić jego plany i pomóc służbom w aresztowaniu. - Miałem konflikt tylko z jednym człowiekiem, był on bardzo napięty, zwłaszcza w ostatnich dniach. Tak naprawdę uważam, że jedyny raz, kiedy w ogóle napisałem: jak, kiedy i którym samolotem będę leciał, to było na roboczym czacie na 40 minut przed wylotem. Na tym czacie jest także ten człowiek i akurat zdarza się taka sytuacja - wyjaśnił. Dalej Pratasiewicz przekazał: - Teraz, ponieważ jestem w areszcie, nie miałem dostępu do żadnych informacji. Jedna z pierwszych rzeczy, o jakich pomyślałem, to że tak naprawdę zostałem wrobiony. Bo nigdy nie mówiłem [gdzie lecę - red.], a jak tylko powiedziałem, od razu znalazłem się w Mińsku. Dosłownie od razu! Pratasiewicz wyjaśnia: - Jestem przekonany, że miał, tak czy inaczej, związki z "Cyberpartyzantami", którzy i wcześniej zajmowali się fałszywymi alarmami bombowymi. Tylko robili to na terenie całego kraju i na masową skalę. To znaczy, że zasadniczo podobne zdarzenia już były. "Mówił wyraźnie przymuszony" Pratasiewicz ocenił też, że protesty przeciwko reżimowi Alaksandra Łukaszenki są teraz bezcelowe ze względu na ciężkie represje. Sugerował, by opozycja zaczekała na lepszą okazję. Nadarzy się ona, zdaniem dziennikarza wtedy, kiedy pogorszy się sytuacja gospodarcza. Kiedy mińszczanie będą gotowi wyjść na ulice, walcząc o warunki bytowe. Jeden z najbliższych współpracowników Pratasiewicza, cytowany przez agencję Associated Press, powiedział, że dziennikarz mówił wyraźnie przymuszony. W materiale telewizyjnym stwierdzono, że białoruskie władze nie były świadome obecności Pratasiewicza na pokładzie samolotu, kiedy kontrola lotów nakazała awaryjne lądowanie na mińskim lotnisku, powołując się na zagrożenie bombowe. To drugie nagranie Ramana Pratasiewicza z aresztu. Kilka dni po zatrzymaniu inny prorządowy białoruski kanał Telegram Żołtyje Sliwy opublikował wideo, w którym Pratasiewicz miał utrzymywać że "jest dobrze traktowany i współpracuje ze śledztwem". Pratasiewicz powiedział, że przyznał się do organizacji zamieszek. Białoruska opozycja skomentował wówczas, że opozycjonista musiał zostać wcześniej pobity. Do zatrzymania opozycjonisty doszło w niedzielę 23 maja. Po zgłoszeniu o możliwej bombie, samolot Ryanair lecący do Wilna, wylądował w Mińsku. Ostatecznie ładunek wybuchowy nie został znaleziony na pokładzie, ale władze aresztowały Pratasiewicza i jego dziewczynę, Rosjankę Julię Sapiegę. "Czeka mnie tutaj kara śmierci" Niezależna rosyjska telewizja powołuje się na relację pasażera, z którym rozmawiał łotewski portal internetowy Delfi. Pasażer ten opisał reakcję Pratasiewicza na awaryjne lądowanie w Mińsku: najpierw opozycjonista wpadł w panikę, zaczął się trząść, a na pytanie, co się stało, odparł: "czeka mnie tutaj kara śmierci".Białoruś: narasta napięcie z ZachodemPo wylądowaniu Pratasiewicz nadal drżał, ale był spokojny. Do samolotu weszli ludzie z psami, Pratasiewicza odprowadzono na bok i przeszukano. Cały czas koło niego był funkcjonariusz służb siłowych. Potem Pratasiewicz został wyprowadzony z samolotu. Od czasu incydentu narasta napięcie między Białorusią a społecznością międzynarodową. W środę do Polski sprowadzone zostały też trzy działaczki polskiej mniejszości w tym kraju. Przestrzeń powietrzną Białorusi omija wiele samolotów, a organizacja zajmująca się bezpieczeństwem w międzynarodowym ruchu lotniczym ICAO prowadzi śledztwo, które może skończyć się wykluczeniem narodowego przewoźnika Białorusi Belavia z jej szeregów.