Wstrzymanie lotów w Stanach Zjednoczonych dotknęło co najmniej kilkanaście milionów Amerykanów i kolejne kilka milionów pasażerów na całym świecie. Odwołano już co najmniej pięć tysięcy lotów. W najgorszej sytuacji są ci, którzy utknęli w połowie drogi do domu lub na wakacje. Z lotniska w Los Angeles, które jest jednym z największych punktów przesiadkowych na świecie, odleci dziś na przykład 60 z ponad dwóch 2100 zaplanowanych samolotów. W Los Angeles dla cywilnych samolotów zamknięto też główną drogę dojazdową do lotniska, a pasażerów dowożą na miejsce specjalne autobusy. W halach odlotów trzeba czekać od jednej do kilku godzin w kolejce do okienka, gdzie podróżni zazwyczaj otrzymują krótką informację: "Państwa samolot jest odwołany, proszę spokojnie czekać na dalsze wiadomości". - Mamy tu wszystko: wielki strach przed kolejnymi atakami, tysiące zagubionych pasażerów, sterty bagaży nie wiadomo do kogo należących, płaczące dzieci i drakońskie kontrole bezpieczeństwa - opowiada jeden z pasażerów. - Decyzja Federalnej Administarcji Lotnictwa o ponownym zamknięciu przestrzeni powietrznej zaskoczyła nas - mówi rzecznik LOT-u Leszek Chorzewski. Dziś polskie samoloty miały wznowić rejsy do Stanów Zjednoczonych i Kanady. - Jest jeszcze za wcześnie na szacowanie strat, które poniosły Polskie Linie Lotnicze LOT z tytułu zawieszenia rejsów do Stanów Zjednoczonych i Kanady - dodaje Leszek Chorzewski. Połączenia lotnicze zostały zawieszone po wtorkowej serii zamachów. Dwa samoloty LOT-u, które w tym czasie znajdowały się w powietrzu, zawróciły do Warszawy.