- To sprawa polsko-polska - powiedział w Brukseli francuski dyplomata pytany, kogo z Polski prezydent Francji Nicolas Sarkozy zaprosił na nadzwyczajne spotkanie szefów państw i rządów i kto ma przewodniczyć polskiej delegacji. Na szczyt wybierają się prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk, każdy ze swoimi współpracownikami. - Powiem jedno: do każdego kraju należy ustalenie składu swojej delegacji. Ponadto, na szczycie każdy kraj jest reprezentowany przez dwie osoby - powiedział dyplomata. To oznacza, że - jeśli przy stole obrad zasiądą wspólnie prezydent i premier - zabraknie miejsca dla szefa MSZ Radosława Sikorskiego, czy też przedstawiciela Kancelarii Prezydenta. Premier i prezydent rozmawiali w piątek w Warszawie o stanowisku Polski na poniedziałkowym szczycie. Z wypowiedzi dla prasy po spotkaniu wiceszefa Kancelarii Prezydenta Piotra Kownackiego i premiera Tuska wynika, że przewodniczącym polskiej delegacji w Brukseli będzie Lech Kaczyński. Premier i prezydent polecą na spotkanie jednym samolotem. Dyplomaci w Radzie UE przypominają, że czasem niektóre kraje są reprezentowane na unijnych szczytach przez prezydenta i premiera. Tak bywa np. w przypadku tzw. kohabitacji we Francji, kiedy premier i prezydent pochodzą z różnych obozów politycznych (np. za rządów prezydenta Jacquesa Chiraca i premiera Lionela Jospina w latach 1997-2002). Problem z miejscami ma także Finlandia, która będzie w poniedziałek reprezentowana przez panią prezydent i premiera. Oznacza to, że na sali nie będzie szefa dyplomacji Alexandra Stubba. Obecność ministra byłaby o tyle ważna, że pełni on obecnie funkcję przewodniczącego OBWE, która zaangażowała się w rozwiązanie konfliktu w Gruzji. Fińska prasa donosi, że rząd w Helsinkach bezskutecznie próbował zapewnić mu miejsce na sali obrad. - Trzy miejsca dla jednego kraju - to niemożliwe - ucinają kategorycznie dyplomaci w Brukseli.