Bush kończy swą prezydenturę z najgorszymi notowaniami w sondażach ze wszystkich swoich poprzedników od czasów Richarda Nixona - tylko 23 procent Amerykanów uważa ją za udaną. Krytycy potępiają jego decyzję o rozpoczęciu wojny w Iraku, która - poza tysięcznymi ofiarami - kosztowała Amerykę osłabienie jej pozycji i prestiżu na świecie oraz obwiniają jego administrację za obecny kryzys ekonomiczny. Odchodzący prezydent bronił jednak swej polityki, twierdząc, że dzięki niej - jego zdaniem - po ataku terrorystycznym na USA z 11 września 2001 r., nie doszło do drugiego podobnego wydarzenia. - Przez minione siedem lat stworzyliśmy nowy Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nasze wojsko, wywiad i FBI zostały zreformowane. Nasz kraj jest wyposażony w nowe narzędzia do monitorowania ruchów terrorystów, zamrażania ich finansów i udaremniania spisków - powiedział Bush. Przyznał, że "wiele z tych decyzji wywołuje uzasadnione dyskusje" - co mogło być aluzją m.in. do torturowania podejrzanych o terroryzm - ale podkreślił, że "nie może być wiele wątpliwości, że przyniosły one wyniki". - Przez siedem lat Ameryka nie przeżyła kolejnego ataku terrorystycznego. Nasz kraj jest bezpieczniejszy niż siedem lat temu - oświadczył odchodzący prezydent. Komentatorzy zwracają uwagę, że inwazja na Irak podsyciła nienawiść świata muzułmańskiego do Zachodu i że od ataku z 11 września nasiliły się zamachy terrorystyczne organizowane przez ekstremistów islamskich poza granicami USA - w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Indiach, Indonezji i w innych krajach. Bush polemizował z krytykami wytykającymi mu uproszczone, czarno-białe widzenie świata, przejawiające się w neokonserwatywnej frazeologii o misji Ameryki polegającej na szerzeniu demokracji. - Ameryka musi zachować moralną klarowność. Często mówiłem wam na temat dobra i zła. Niektórym to się nie podobało, ale dobro i zło istnieją na tym świecie i między nimi nie może być kompromisu - powiedział. Zaznaczył, że miał odwagę rządzenia wbrew sondażom opinii publicznej, które od kilku lat wykazywały systematyczny spadek jego popularności. - Mam nadzieję, że zgodzicie się ze mną, że byłem gotów podejmować trudne decyzje - oświadczył Bush. Na swoją korzyść zapisał także reakcję swej administracji na najnowszy kryzys finansowy jesienią ub.roku. - Stając przed perspektywą finansowej katastrofy, podjęliśmy stanowcze kroki w celu ochrony naszej gospodarki - powiedział. Departament Skarbu USA zainicjował jesienią pomoc dla banków w wysokości 700 miliardów dolarów, ale mimo otrzymania połowy tej kwoty, banki wciąż nie udzielają wystarczających kredytów, co pogłębia recesję. Bush przyznał ogólnikowo, że "doświadczył porażek" i że "są rzeczy, które zrobiłby inaczej, gdyby dano mu szansę", ale nie wyjaśnił co dokładnie ma na myśli. - Zawsze jednak działałem mając na względzie najlepszy interes kraju. Postępowałem zgodnie ze swym sumieniem i robiłem to, co uważałem za słuszne - dodał. Poświęcił także kilka życzliwych słów swemu następcy, Barackowi Obamie. - Na stopniach Kapitolu (gdzie odbędzie się zaprzysiężenie nowego prezydenta - red.) stanie człowiek, którego historia jest odzwierciedleniem wiecznej obietnicy naszego kraju. Jest to moment nadziei i dumy dla całego naszego narodu. Wraz ze wszystkimi Amerykanami składam najlepsze życzenia prezydentowi-elektowi Obamie, jego żonie Michelle i ich dwóm pięknym córkom - powiedział Bush.