Piątkowy poranek w stolicy Belgii nie należał do najcieplejszych. Przed godziną 9 było 12 stopni Celsjusza. Chłodno. Uchodźcy, którzy od wczesnych godzin porannych stoją w kolejce do urzędu ds. cudzoziemców, przestępują z nogi na nogę. Większość z nich nie ma szans na przyjęcie. Urząd jest w stanie obsłużyć maksymalnie 250 osób dziennie. Dlatego gros z nich koczuje między drzewami na skrawku trawnika, jaki został im zaoferowany przez stolicę UE. Są kobiety z dziećmi, starsi mężczyźni zabijający czas rozmową, są też młodzi - 20- i 30-latkowie. Co kilka chwil przychodzi ktoś nowy. Para w średnim wieku z torbą i walizką na kółkach rozgląda się bezradnie. Już po chwili zostaje zauważona przez wolontariuszy, którzy powiedzą jej, że dziś już nic nie da się załatwić. Jest po godz. 9 i urząd przyjął już wszystkich, których mógł obsłużyć. Reszta dostała kartkę z datą, kiedy maja się zgłosić. Ale po godz. 9 nawet takich kart nie rozdają. Trzeba czekać, a raczej koczować, do poniedziałku. Maruan z Iraku miał więcej szczęścia. Pokazuje mi niebieską kartkę formatu A4 - mówi, że został przyjęty. To niezupełnie prawda. Dostał dokument z informacją w trzech językach, że ma się zgłosić do urzędu za cztery dni. 20-letni chłopak rozkłada wraz z towarzyszami niedoli niewielki namiot. Dostał go od działających na miejscu organizacji pozarządowych. Maruan uczył się w Bagdadzie, ale terroryści zabili mu ojca i teraz nie ma nikogo, kto płaciłby za naukę. Z Iraku uciekł do Turcji. Choć dżihadyści z Państwa Islamskiego (IS), którzy zajęli w ub.r. duże tereny na północy i zachodzie jego kraju, nie opanowali stolicy, regularnie atakują dzielnice zamieszkane głównie przez szyitów. Według raportu ONZ tylko w sierpniu podczas walk i aktów terrorystycznych rannych i zabitych zostało ponad 3 tys. Irakijczyków. Śmierć poniosło 1325 osób. To krwawe żniwo największe plony zbiera w Bagdadzie. "Chcę tylko móc żyć w spokoju. Żyć swoim życiem" - przekonuje w rozmowie z dziennikarzem PAP młody Irakijczyk. Jakie ma plany? Najważniejsze to dostać azyl. Potem pomóc matce i siostrom, które zostały na miejscu. Do tego jednak daleka droga. Ashna Rasheed, inny uchodźca, jest w Belgii już osiem miesięcy. Przeszedł procedurę, ale władze chcą go odesłać do Czech, gdzie również występował o azyl. Ashna odwołuje się od tej decyzji, bo boi się, że Czesi odeślą go z powrotem do domu. Tak by się stało, gdyby został uznany za imigranta ekonomicznego, a nie szukającego schronienia uchodźcę. Obawy Ashny nie są bezpodstawne. Kraje wschodniej Europy dużo rzadziej udzielają azylu osobom, które o niego występują, niż państwa zachodnie. Przykładowo w Polsce na 4 tys. wniosków złożonych w pierwszym półroczu tego roku azyl otrzymały 273 osoby. To niespełna 7 proc. Dla porównania w Belgii pozytywnie rozpatruje się ok. 60 proc. wniosków o schronienie. Ashna jest młodym Kurdem. Mieszkał w północno-wschodnim okręgu Iraku Tuz Kurmatu. Prowadził tam sklep z warzywami i owocami. Jak opowiada, musiał uciekać, ponieważ obawiał się o swoje życie. W ubiegłym roku telefonicznie poinformowano go, że wydany został na niego wyrok. Regionowi, z którego pochodzi, cały czas zagrażają dżihadyści. Kilka miesięcy temu wiele wiosek z okolicy Tuz Kurmatu zostało wyzwolonych przez iracką armię, ale nikt nie może powiedzieć, czy na stałe. Wuj Ashny, inżynier pracujący dla jednej z firm petrochemicznych, został uprowadzony w 2007 r. przez ludzi powiązanych z Al-Kaidą. Terroryści zażądali okupu od rodziny. Szybko zebrano pieniądze, ale wuj i tak stracił życie. Zabójców udało się ująć, siedzieli kilka lat w irackim więzieniu. Jeden z nich został tam zabity. Teraz jego kompani, którzy wyszli na wolność, szukają zemsty. "To są ludzie, którzy wcześniej służyli Saddamowi Husajnowi, po upadku jego reżimu zostali bojownikami Al-Kaidy, a teraz są w Państwie Islamskim" - mówi Kurd. Ashna chciał uniknąć niebezpiecznej i kosztownej podróży przez Morze Śródziemne. Od miesięcy media donosiły o tysiącach ofiar, dla których wynajęte łodzie okazywały się zbyt słabe, by dotrzeć do europejskich wybrzeży. Chciał zdobyć wizę do Czech. Uznał, że tam będzie łatwiej się dostać. Dał 800 dolarów łapówki pośrednikowi, który miał mu pomóc, ale okazało się, że trzeba dać jeszcze tysiąc, a efekt i tak nie byłby pewny. Postanowił zostawić paszport i nie upominać się nawet o pieniądze. Kupił fałszywy dokument i pojechał do Turcji. W ciągu tygodnia nawiązał kontakty z przemytnikami szmuglującymi ludzi przez morze. Dostał się statkiem do Włoch, a stamtąd do Belgii. "Cała ta droga kosztowała ponad 10 tys. dolarów. Czy bałem się przeprawy przez morze? Oczywiście bałem się" - opowiada mężczyzna. Teraz Kurd przychodzi pod skwer przy Chaussee d'Anvers w Brukseli, gdzie od tygodnia przybywa namiotów i śpiących w nich ludzi. Pomaga, bo pracować nie może. Czeka na rozpatrzenie odwołania. Jeśli Belgowie nie przychylą się do jego wniosku, trafi do Czech. Pomagać przyszedł też Fawzi z Syrii, który wyjechał z ojczyzny w 2010 r., jeszcze przed rewolucją. Pracuje ramię w ramię z Flamandką Griet w organizacji zajmującej się dostarczaniem posiłków i ubrań uchodźcom czekającym przed brukselskim urzędem ds. cudzoziemców. "Wstajemy ok. godz. 5 rano, żeby przygotować kawę i herbatę. Później rozdajemy to stojącym w kolejce. Teraz jest bardzo zimno, dlatego pomagamy im się ogrzać" - opowiada kobieta. Organizacja o nazwie Przyjaciele bez Granic została powołana z potrzeby serca. Wolontariuszy w zależności od dnia jest od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu. Rozdają jedzenie, ubrania, namioty. Starają się wpływać na belgijskie władze, żeby przyspieszyły proces przyjmowania podań o azyl i rozpatrywania dokumentów. Na razie bezskutecznie. Sekretarz stanu do spraw azylowych i migracji Theo Francken odmówił zwiększenia możliwości obsługi w urzędzie ds. cudzoziemców. Teraz jest on w stanie obsłużyć 250 osób dziennie. Dlatego 23-letni Tqe będzie musiał jeszcze poczekać, zanim uda mu się porozmawiać z urzędnikiem przyjmującym podania o schronienie. Do Brukseli dotarł dwa dni temu. Jego szlak wiódł z Iraku przez Turcję, Grecję, Macedonię, Serbię, Węgry aż do Austrii, skąd przedostał się do Belgii. Część trasy przebył pieszo. "Robi tak bardzo wielu ludzi. Na przejście jednego kraju potrzeba około pięciu dni" - tłumaczy. On również uciekł z Bagdadu, gdzie studiował na akademii sztuk pięknych i pracował. Jego rodzina została w Turcji. Tqe tłumaczy, że łodzie, na których ludzie przeprawiają się do Europy, są niebezpieczne, ale wszystko zależy od ceny. Jeśli łódź jest przeładowana i przewozi 100 osób, to opłata dla przemytnika wynosi 500 dolarów od osoby. Bezpieczniejsze łodzie, na których jest nawet cztery razy mniej "pasażerów", kosztują nawet 2 tys. dolarów. "Im taniej, w tym gorszych warunkach musisz płynąć" - mówi chłopak. Przywódcy unijni w obliczu dramatycznej sytuacji imigrantów na Morzu Śródziemnym już w kwietniu zapowiedzieli zaostrzenie walki z przemytnikami ludzi poprzez przechwytywanie i niszczenie ich łodzi. Krytyka wobec krajów UE nasiliła się w ostatnich dniach po publikacji wstrząsającego zdjęcia, na którym widać wyrzucone na plażę w południowo-wschodniej Turcji ciało trzyletniego Aylana Kurdiego. Chłopiec ubrany w czerwony podkoszulek i niebieskie spodnie leży, jakby się przed chwilą przewrócił lub spał. Niewielka łódka, którą wraz z rodziną próbował dostać się do Grecji, zatonęła; zginęli także pięcioletni brat Aylana i jego matka. Zgodnie z danymi UE w 2014 r. wykryto 283 532 osoby nielegalnie przekraczające granicę, 170 664 osoby w środkowym rejonie Morza Śródziemnego, a 50 834 - na wschodnim szlaku śródziemnomorskim. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji poinformowała, że w tym roku do Europy przez Morze Śródziemne przybyło już ponad 350 tys. uchodźców i migrantów. Od stycznia co najmniej 2643 osoby poniosły śmierć. Z Brukseli Krzysztof Strzępka