Siedmiu muzułmanów zostało oskarżonych o udział w muzułmańsko-buddyjskim konflikcie, który pod koniec marca wybuchł w mieście Miktila, w środkowej części Birmy. Choć starcia już ustały, to wciąż pojawiają się pytania, czy muzułmańska mniejszość może liczyć na sprawiedliwe traktowanie w Birmie, której większość mieszkańców stanowią wyznawcy buddyzmu. Adwokat oskarżonych Thein Than Oo poinformował, że jeden z jego klientów usłyszał karę dożywocia za morderstwo. Został też dodatkowo skazany na dwa lata więzienia za udział w nielegalnym zgromadzeniu oraz kolejne dwa za znieważanie religii. Wśród skazanych jest małoletni. Do zamieszek z udziałem setek osób doprowadziła kłótnia na targu między muzułmańskim sprzedawcą złota a parą buddystów 20 marca br. Tłum przeprowadził następnie lincz na buddyjskim mnichu. W ciągu kilku dni w starciach zginęły co najmniej 43 osoby, a 12 tys. - głównie muzułmanów - opuściło domy. Zniszczonych zostało 27 meczetów oraz 14 szkół islamskich. Niepokoje na tle wyznaniowym rozprzestrzeniły się następnie na inne części Birmy.W kwietniu br. trzech muzułmanów - właściciel sklepu, w którym doszło do kłótni, jego żona i pracownik - zostało skazanych na kary 14 lat pozbawienia wolności. Choć o udział w starciach wymierzonych głównie w wyznawców islamu podejrzanych jest też 38 buddystów, to żaden z nich nie został na razie skazany. Administracja prezydenta Birmy Theina Seina, który do władzy doszedł w 2011 roku po ponad 50-letnich rządach wojskowych, jest krytykowana za niepodejmowanie wystarczających kroków na rzecz ochrony muzułmanów lub powstrzymania rozprzestrzeniania się przemocy na tle wyznaniowym, która pojawiła już w ubiegłym roku. W poniedziałek Thei Sein jako pierwszy prezydent Birmy od 47 lat odwiedził Biały Dom. W ubiegłym roku przez Birmę przetoczyły się dwie fale niepokojów na tle wyznaniowym; w stanie Arakan, na zachodzie kraju, doprowadziły do śmierci około 180 ludzi i pozbawiły dachu nad głową około 140 tys. osób.