"Musiało się stać coś gwałtownego, skoro tak szybko stracili łączność" - powiedział w poniedziałek PAP Błasiak. W poniedziałek Airbus A330 linii Air France z 228 osobami na pokładzie zaginał nad Atlantykiem między Brazylią a Afryką. Na pokładzie było co najmniej dwóch Polaków. Wszystko wskazuje na to, że doszło do katastrofy. Jej przyczyna nie jest ustalona, Air France poinformowała, że samolot nadał automatyczny sygnał o zwarciu elektrycznym, krótko przedtem maszyna wleciała w strefę typowych dla tego regionu o tej porze roku silnych burz. Błasiak przyznał, że samoloty Airbusa są na bardzo wysokim poziomie technicznym, które "prawie wykluczają katastrofy w przyczyn technicznych". "Najczęściej powodem katastrofy jest usterka silnika. Ale nigdy się nie zdarzyło, żeby dwa silniki przestały pracować. A przy uszkodzeniu jednego silnika, samolot leci na drugim" - powiedział Błasiak. Podkreślił, że Airbusy są budowane z taką "precyzyją i bezpieczeństwem, że burza nie powinna im przeszkodzić w rejsie". "Latałem na Atlantykiem na wysokości do mniej więcej 13 tys. metrów. W rejonach południowych zdarzało się, że te chmury były znacznie wyżej. Zgodnie z przepisami pilot wie, że musi ominąć burzę" - zaznaczył. Pytany o ewentualne turbulencję jako jedną z przyczyn katastrofy Błasiak odparł, że "były przypadki, kiedy w samolocie zdarzyły się zgony, albo zniekształcenia maszyny". "Ale nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, żeby to wpłynęło na katastrofę" - podkreślił.