W aucie, które wpadło do rzeki Whanganui, oprócz Vanessy i 13-letniego syna Hortonów - Silvy, znajdowali się także przyjaciel chłopca i pies. Stacy Horton dotarł na miejsce tragedii niecałe dwie minuty po wypadku. W ciemności usłyszał krzyk swojej żony i dostrzegł przyjaciela syna oraz psa wspinających się po brzegu rzeki. Jego syna nie był jednak widać - został uwięziony w samochodzie, który w całości znalazł się pod wodą. - Próbowałem dostać się do auta, ale nie mogłem. Tam było po prostu za głęboko - opowiadał później Stacy Horton - Zdecydowałem więc najpierw wyciągnąć na brzeg żonę. Kiedy się obejrzałem, zobaczyłem tylko światła samochodu głęboko pod wodą. To było za daleko. Nie mogłem go wyciągnąć. - Zamiast nurkować ryzykując własne życie oraz żony i syna, postanowiłem uratować żonę. Potem siedzieliśmy na brzegu i się modliliśmy. Nie mogłem zrobić nic więcej - dodał Horton. Zwłok Silvy nie mogli wyciągnąć również policjanci ani strażacy. Dopiero na drugi dzień udało się to nurkom. Kim Perks, rzeczniczka miejscowej policji, przyznała, że decyzja, którą podjął Stacy Horton musiała być "rozdzierająca". - Zdecydowanie nie chciałabym być na jego miejscu - dodała.