W wezbranych wodach mogło zginąć wiele tysięcy ludzi, ile - wciąż dokładnie nie wiadomo. Dodatkowo 1,5 mln osób pozbawionych przez żywioł dachu nad głową, zagrożonych jest wybuchem epidemii. Domy są do połowy zatopione w mule. Wszędzie unosi się zapach stęchlizny i rozkładających się zwłok. Cały czas do Mozambiku napływa międzynarodowa pomoc. Choć nie jest łatwo ją nieść: jeden pas do lądowania, brak radaru, a telefony działają czasami. Tak wygląda lotnisko w Maputo w Mozambiku, gdzie lądują wszystkie samoloty z pomocą dla ofiar katastrofalnej powodzi. Codziennie z jedynego pasa startowego w powietrze wzbija się lub ląduje 260 samolotów. Najgorzej jest po południu, gdy większość samolotów wraca z terenu. Kontrolerzy lotów przyznają, że mają wtedy duszę na ramieniu, gdyż z powodu braku sprzętu nie są w stanie udzielić pilotom żadnych precyzyjnych instrukcji. Po wylądowaniu też nie ma większych powodów do radości. Na terenie lotniska trzeba pomieścić 6 helikopterów i 16 samolotów - od gigantycznego libijskiego transportowca począwszy, na niewielkiej Cesnie skończywszy. Samoloty nierzadko niemal dotykają się skrzydłami.