Młody mężczyzna spacerował 10 października ze swoją dziewczyną po dzielnicy Zachodnie Biriuliewo, w okolicy targowego centrum Biriuza, gdzie został zaczepiony przez młodego człowieka o "kaukaskiej aparycji". Doszło do bójki, podczas której mężczyzna kilkakrotnie ugodził Szczierbakowa nożem. Trzy dni po zdarzeniu mieszkańcy dzielnicy zorganizowali pokojowy protest, do którego zaczęli przyłączać się chuligani. Skończyło się na doszczętnie zniszczonym centrum targowym Biriuza, spalonych samochodach, rozbitych arbuzach, interwencji OMON-u i setkach zatrzymanych. Obława Wydarzenia minionej niedzieli rażąco przypominają walki uliczne, do których doszło pod murami Kremla na placu Manieżnym, oraz dziesiątki innych wystąpień przeciwko imigrantom, które na przestrzeni ostatnich lat przetoczyły się przez Rosję. Każdy kolejny incydent prowokuje władze do populistycznych reakcji, komentatorów do wskazywania winnych, a polityków do szukania poklasku. W odpowiedzi na pogrom w Zachodnim Biriuliewie policja rozpoczęła gruntowną kontrolę na graniczącym z dzielnicą składzie owocowo-warzywnym "Pokrowskij Rynok". To tam - zdaniem uczestników niedzielnych wydarzeń - miał ukrywać się zabójca. Na "Pokrowskiej" zatrzymano 1200 osób, w większości nielegalnych imigrantów. We wtorek policja ogłosiła, że zna zabójcę, a następnego dnia główny podejrzany został zatrzymany. Jest nim Azerbejdżanin, ścigany w swojej ojczyźnie za taką samą zbrodnię. Nowy-stary mer Moskwy Siergiej Sobianin ogłosił, że na skutek kontroli działalność składu zostanie zawieszona. Jego niedawny kontrkandydat Alieksiej Nawalny zaapelował o wprowadzenie reżimu wizowego w kontaktach z państwami Azji Centralnej i zapowiedział zbieranie podpisów w tym celu. Nawalny, darzony przez europejskie media sympatią jako ten-nie-od-Putina, nie po raz pierwszy próbuje budować swoje poparcie na niechęci do azjatyckich przybyszów. Na jednym z wieców wyborczych zaproponował stworzenie obozów koncentracyjnych dla nielegalnych imigrantów. Chciałby je zbudować zaraz po wprowadzeniu wiz. Opozycja do Putina proponuje... obozy koncentracyjne "Nowej Gazietie", w wirze wydarzeń, udało się porozmawiać z Magomiedem Tolbojewem, honorowym prezydentem najważniejszego na "Pokrowskiej" holdingu "Nowyje Czieriemuszki", a przy okazji lotnikiem, bohaterem Federacji Rosyjskiej i niedoszłym kosmonautą. Tolbojew w krótkiej rozmowie bagatelizuje straty, zatrzymanych na terenach holdingu nielegalnych imigrantów nazywa "złodziejaszkami", krytykuje państwo, nie omieszkując przy okazji pochwalić Putina. Wygraża się przy tym, że nie pozwoli na zamknięcie składu owocowo-warzywnego (ma mieć na to wystarczająco sił i środków). Na koniec bohater Federacji Rosyjskiej oburza się, że taka wybitna persona, jak on, musi w ogóle o jakimś rynku rozmawiać. Holding "Nowyje Czieriemuszki" kontrolowany jest przez Dagestańczyków. Najwięksi akcjonariusze to Igor Isajew i Aliaschab Gadżijew. Kto ma w rękach "Nowyje Czieriemuszki", ten ma władzę nad całym "Pokrowskim", czyli jednym z trzech wielkich składów owocowo-warzywnych, które karmią Moskwę. Ludzie kontrolujący taki majątek mogliby zatrudnić jako honorowego prezydenta jakiegoś noblistę, ale ograniczyli się do lotnika-bohatera. Uzbecka sałata W lutym na łamach portalu "Bolszoj Gorod" ukazał się ciekawy reportaż Iwana Golunowa "Ludzie giną za kolendrę". Inspiracją do napisania tekstu było zastrzelenie w Moskwie Dziada Hasana, kultowej postaci moskiewskiego świata przestępczego. Autor nie ogranicza się do historii, opisuje działalność składów owocowo-warzywnych, a w szczególności "Pokrowskiego Rynku". Próbuje wytłumaczyć dlaczego ludzie zabijają się za koperek. Rynek owocowo-warzywny długo nie był domeną rosyjskiego świata przestępczego. Wcześniej skupiał się on na hazardzie i rynku czierkizowskim, którego ogromne obroty owiane są legendą. Kilka lat temu władze postanowiły rozprawić się z nielegalnym hazardem, zamknięto również rynek czierkizowski, a kupcy przenieśli się z niego na rynek "Sadowod". Właścicielem "Sadowodu" był jednak kolega ze szkolnych ław Władimira Putina i Alieksandra Bastrykina, wówczas zastępcy prokuratora generalnego. Sprawa zrobiła się zbyt poważna, więc świat przestępczy musiał raz jeszcze znaleźć sobie nowe zajęcie. Padło na składy owocowo-warzywne, a konkretnie na "Pokrowskij", którego obroty mogą sięgać nawet dziewięciu miliardów dolarów rocznie. Już wcześniej znajdował się on w kręgu zainteresowań organizacji przestępczych, ale od tego czasu znalazł się w jego centrum. Skład dzieli się na dwie części: oficjalną, gdzie w zadaszonych pomieszczeniach można legalnie kupić owoce i warzywa z importu oraz nieoficjalną, która teoretycznie jest parkingiem - w rzeczywistości sprzedaje się tam bezpośrednio z ciężarówek. W tym samym czasie, kiedy kierowcy setek samochodów próbują pozbyć się towaru, kolejni czekają przed bramą na swoją kolej. Sałaty z Uzbekistanu stają się tu importem z Niemiec, a pomidory z Hiszpanii towarem z Azerbejdżanu: wszystko wedle gustów mieszkańców Moskwy i z dopiero co wystawionymi certyfikatami. Z moskiewskiego rynku warzywno-owocowego żyją tysiące osób. Rozlokowanie jego głównej bazy w trzech wielkich składach i przejęcie całego interesu przez złożone z imigrantów organizacje przestępcze naturalnie prowadzi do licznych konfliktów. W wojnach o przestrzeń, wpływy i dostęp do rynku zginęło już kilkadziesiąt kryminalnych autorytetów. Skład to również świetne miejsce na kryjówkę dla przeróżnych przestępców i szumowin, labirynt, w którym mogą czuć się bezpiecznie i pozostawać na usługach swoich przełożonych. Pewnie jedną z takich osób był właśnie zabójca Szczierbakowa. Na bandytach zarabiają wszyscy, w tym państwo Za czasów "wczesnego" Putina wydawało się, że władza nareszcie zaczęła zwalczać zorganizowaną przestępczość. Z czasem okazało się jednak, że nie chodziło o zwalczenie bandytyzmu, ale o wyznaczenie mu dopuszczalnych granic - o przejęcie części intratnych rynków dla siebie. O tym, że składy owocowo-warzywne są siedliskiem zorganizowanej przestępczości wiedzą wszyscy, ale nikt z tym nic nie robi. Na bandytyzmie cierpią wszyscy. Mieszkańcy graniczących ze składami dzielnic, którzy boją się wyjść po zmroku na ulicę, a także Bogu ducha winni imigranci. Ludzie, których beznadziejna sytuacja ekonomiczna zmusiła do wyjazdu, wykorzystywani przez bezwzględnych rodaków i znienawidzeni przez wielu Rosjan. Większość Kirgizów, Czeczenów czy Tadżyków, o których z pogardą wypowiada się na wiecach Nawalny, nie przyjechało do Moskwy, bo lubią to miasto - przyjechali za chlebem. Wystarczy zapytać się któregokolwiek z tych wiecznie niewyspanych mężczyzn, co myśli o Moskwie. Ale tego Nawalny pewnie nigdy nie zrobi. Problem wymyka się prostym ocenom. Narracja "paskudni faszyści biją biednych imigrantów" lub "paskudni imigranci terroryzują Moskwę" na pewno świetnie się sprzeda, ale nie odda skomplikowanej rzeczywistości. Jeśli Rosjanie chcą szukać winnych, to powinni się zastanowić, dlaczego przez tyle lat utrzymywano status quo: sytuację, w której władza zawsze mogła zarobić kilka punktów przed wyborami wysyłając na ulice ochotnicze patrole wyłapujące nielegalnych imigrantów lub przeprowadzając brutalne kontrole, a z drugiej strony ciągle przymykała oczy na największe problemy. Tomasz Zawisko