Jak pisze w poniedziałek, po jednostronnym proklamowaniu niepodległości przez Kosowo władze w Budapeszcie obawiały się, że wściekłość serbskich nacjonalistów zwróci się przeciwko węgierskiej mniejszości w Wojwodinie - prowincji na północy Serbii, cieszącej się już znaczną autonomią. Choć jednak 300 tysięcy tamtejszych Węgrów uważa niepodległość Kosowa za precedens, podkreślają oni, że nigdy nie mieli ciągot separatystycznych. - Rozwiązanie zastosowane w Kosowie nie może zostać powtórzone w żadnym innym miejscu w Europie, gdyż z wielu względów jego przypadek jest szczególny - ocenia szef Związku Węgrów w Wojwodinie Istvan Pasztor. Jego zdaniem, miasta zamieszkane w większości przez Węgrów powinny jednak cieszyć się autonomią w sferze finansów, kultury i edukacji. Przedstawiciele Węgrów w Rumunii (gdzie mniejszość ta liczy 1,4 mln osób i stanowi 7 proc. mieszkańców kraju) są zdania, że to "państwa unijne stworzyły precedens". - Teraz nie mogą się już wymigać od odpowiedzialności w rozwiązywaniu innych problemów etnicznych - twierdzi szef Demokratycznego Związku Węgrów w Rumunii (UDMR) Bela Marko. - Trzeba jednak odróżniać autonomię, za którą UDMR się opowiada, od niepodległości. Autonomia nie podważa integralności terytorialnej kraju. Na Słowacji 560 tys. Węgrów (stanowiących 10 proc. ludności) reprezentuje Partia Węgierskiej Koalicji (SMK). - Kosowo nie jest dla Słowacji precedensem - zapewnia rzecznik partii Zoltan Bala. Także SMK odrzuca ideę odrębności terytorialnej, uważa jednak, że decyzje finansowe dotyczące oświaty i kultury powinny być podejmowane na szczeblu lokalnym. Węgierska historyk Eszter Babarczy uważa, że; - w sferze emocjonalnej rany spowodowane podpisanym w 1918 roku Traktatem z Trianon, na mocy którego Węgry utraciły dwie trzecie swego terytorium, są wciąż odczuwalne i stanowią potencjał wykorzystywany przez niektóre grupy ekstremistyczne (...). Ale w sferze polityki nie ma żadnej woli rewanżu.