Pociąg, który stoi na peronie 8 Dworca Kurskiego w Moskwie, jedzie na południe. Większość pasażerów wybiera się nad Morze Czarne. Pięciu młodych mężczyzn z wielkimi plecakami i torbami podróżnymi, chce się dostać do wschodniej Ukrainy - na wojnę. Do rana raczyli się wódką. Nawet, jeśli są niespokojni i niepewni, nie dają tego po sobie poznać. 30-letni Dmitrij też nie. - Od dawna o tym marzymy, od miesięcy na to czekamy. Już niedługo będziemy na miejscu. To prawda, że przed nami długa droga, ale jesteśmy w świetnym nastroju, że wreszcie coś się zaczyna dziać i że wszystko jest dobrze zorganizowane. Przed 35. rokiem życia nie umrę. Dlatego nie zaprzątam sobie tym głowy - zapewnia trzydziestolatek. Mieszkamy na Łotwie, ale uważamy się za Rosjan Czasu na wytrzeźwienie ta piątka ma dosyć. W końcu podróż w okolice Rostowa trwa prawie 24 godziny. Stamtąd już niedaleko do granicy ukraińskiej. Ci młodzi ludzie są w wieku od 24-31 lat. Żaden z nich nie miał jeszcze broni w ręku. Dmitrij studiował historię, Alexander robi doktorat na elitarnym uniwersytecie w Moskwie. Walentin, Grigorij i Wjaczesław nie mają rosyjskich paszportów. Mieszkają w małej miejscowości na Łotwie. - Ale uważamy się za Rosjan. Na Łotwie jesteśmy obywatelami drugiej kategorii - twierdzi Walentin. - Nie wszyscy, ale wielu, również ja, określamy relacje między etnicznymi Łotyszami i etnicznymi Rosjanami w naszym kraju, mianem zimnej wojny domowej. Nie ma otwartych konfliktów, ale Łotysze mają wszystko: są u władzy, ich język jest językiem urzędowym. Pomimo to chcą totalnej kontroli i najchętniej zrobiliby z Rosjan Łotyszów. Tak jak Ukraińcy chcieliby, żeby wszyscy Rosjanie stali się Ukraińcami. Stale wywiera się na nas nacisk; raz większy, raz mniejszy. Ale, podobnie jak na Ukrainie, również u nas może dojść do eksplozji - ciągnie dalej. - Dlatego chcemy walczyć w Donbasie, bo to wszystko jest też częścią wielkiego "Rosyjskiego świata". Teraz giną tam Rosjanie albo raczej zabija się ich. W takiej sytuacji nie można pozostawać biernym, mimo że właściwie pochodzę z innego kraju - dodaje. Są przeciwnikami Putina W wagonie robi się duszno, pachnie potem i środkiem dezynfekcyjnym. Młodzi Rosjanie albo rozmawiają o dziewczynach, albo o polityce. Wszyscy uważają się za narodowych bolszewików - za zwolenników ruchu politycznego łączącego w sobie elementy nacjonalizmu i bolszewizmu. Są przeciwnikami Władimira Putina i jego systemu, ale z jeszcze większą wrogością podchodzą do USA. - Rosja nie może pozwolić na to, żeby Amerykanie rozszerzali swoje wpływy na Ukrainę - oświadczył Dmitrij i dodał, że "W pobliżu naszych granic nie powinniśmy mieć ludzi, którzy są tak negatywnie ustosunkowani do nas, Rosjan". Borys Borysowicz opowiada kawały Po prawie 24 godzinach młodzi Rosjanie docierają do stacji Lichaja. Dalej pojadą autobusem. Ale jeszcze na dworcu zatrzymuje ich rosyjski policjant, który przedstawia się jako Borys Borysowicz. Rzut oka do plecaków wystarczy, by wiedział, dokąd jadą. Policjant skopiował tylko ich paszporty. - Gdy Borys Borysowicz zaczął opowiadać kawały i pozostali jego koledzy się odprężyli, wiedziałem, że wszystko będzie dobrze i że będziemy mogli udać się w dalszą drogę. W małym rosyjskim miasteczku przygranicznym godzinami czekają w parku na transport. "Kumple, którzy już tam są, chcieli nas odebrać transporterem" - mówią. Okłamali rodziny Czekając na pojazd opowiadają o pożegnaniach z rodzinami. Na przykład rodzice Dmitrija są przekonani, że ich syn pracuje jako sanitariusz, na letnim obozie młodzieżowym. - Powiedziałem, że obóz znajduje się w lesie i komórka nie ma tam zasięgu i... że wrócę dopiero pod koniec lata. Za udział w walkach nie dostaną żadnych pieniędzy, twierdzi ta piątka. Są zdani wyłącznie na dary, które zbiera się dla bojowników w Donbasie. Przy granicy żegnają się z dziennikarką. Parę dni później Dmitrij zgłasza się przez telefon. - Jeszcze wszyscy żyjemy - mówi. Mimo że wiedzą, iż zbliża się armia ukraińska, chcą walczyć do końca. Mareike Aden, dradio.de / Iwona D. Metzner, Redakcja Polska Deutsche Welle