Prezydent Lech Kaczyński zdecydował w piątek o przedłużeniu misji polskich wojsk w Iraku do 31 października 2008 roku. - Pod względem ogólnostrategicznym misja nie jest jeszcze dokończona. Siły międzynarodowe w Iraku czeka jeszcze wiele trudnych lat, zanim będzie można powiedzieć, że operacja zakończyła się sukcesem - ocenił Koziej, strateg i teoretyk wojskowości. Przypomniał, że pierwsza, czysto militarna faza - rozbicie irackiej armii i obalenie Saddama Husajna - "została przeprowadzona błyskawicznie, wręcz wzorowo z punktu widzenia sztuki wojennej, natomiast do tej pory nie sprawdziła się amerykańska strategia pokonfliktowa". Zdaniem Kozieja, rozwiązanie kryzysu wymaga "nowego polityczno- strategicznego otwarcia". - Stany Zjednoczone musiałyby uklęknąć na jedno kolano i przyznać, że same nie są w stanie zażegnać tego kryzysu i że wymaga to zaangażowania organizacji międzynarodowych jak NATO, UE, członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, krajów sąsiadujących z Irakiem - uważa Koziej. Strateg dodał, że liczył na ten krok po dymisji autora irackiej strategii, sekretarza obrony Donalda Rumsfelda. - Niestety, prezydent Bush zatrzymał się w pół kroku i ograniczył do wzmocnienia amerykańskiego kontyngentu. To działanie na krótką metę, po wycofaniu dodatkowych wojsk sytuacja znowu się pogorszy - przewiduje Koziej. Zwrócił uwagę, że sunnici, obawiając się utraty kontroli nad sunnickimi bojownikami, sprzymierzyli się z Amerykanami w walce przeciw Al Kaidzie, ale - dodał - gdy uznają, że to niebezpieczeństwo jest zażegnane, znów będą atakować Amerykanów. Zastrzegł, że Irak jest tak niebezpiecznym elementem sytuacji w całym regionie bliskowschodnim, że "gdyby dziś szybko wycofać siły międzynarodowe, doszłoby do konfliktu z udziałem innych państw regionu, prawdopodobnie z użyciem broni masowego rażenia". Zdaniem Kozieja, niepewność przyszłej sytuacji w Iraku należy uwzględnić w decyzjach dotyczących przyszłej obecności Polski w Iraku. - Skoro decyzja polityczna o wyjściu już zapadła, ważne, byśmy zrobili to w dobrym stylu i rozważnie - zaznaczył. - By nie zakłócić funkcjonowania sił międzynarodowych, trzeba ustalić, komu i jak będziemy przekazywać obowiązki; czy inne państwa wychodzą razem z nami czy zostają i przechodzą pod dowództwo amerykańskie lub brytyjskie - wyliczał. Zdaniem generała, przy wycofywaniu żołnierzy z Iraku trzeba uwzględnić nie tylko założoną datę, ale i sytuację, gdy konieczne okaże się dłuższe pozostawienie polskiego kontyngentu - np. wobec wyraźnej prośby Amerykanów lub szerokiego zaangażowania w Iraku organizacji międzynarodowych. Oceniając sam udział polskich wojsk w operacji przeciw Irakowi, Koziej stwierdził, że decyzja była słuszna: "Pokazaliśmy, że jesteśmy państwem samodzielnie podejmującym decyzje, niekoniecznie takie, jak nasi sąsiedzi". - Z czysto wojskowego punktu widzenia oceniam, że udział w operacji w Iraku to jeden z najważniejszych epizodów w historii polskiej wojskowości, który znacząco wpłynął na przeobrażenia w Wojsku Polskim w erze pozimnowojennej. Kadra przechodzi praktyczną szkołę działania w nowych warunkach, ta kadra jest siłą napędową przemian - podjętej wreszcie decyzji o profesjonalizacji, przyspieszenia modernizacji technicznej, zmian organizacyjnych - powiedział. Za błąd uznał zbyt emocjonalne, a nie dość pragmatyczne podejście do sojuszniczego zaangażowania. Ocenił, że strona polska nie wykorzystała okazji, by wynegocjować większą pomoc wojskową od USA lub zadbać o interesy polskich firm zbrojeniowych, za słabych, by działać w tak niebezpiecznym regionie bez wsparcia ze strony państwa. 18 grudnia rząd wystąpił do prezydenta o przedłużenie misji polskich wojsk w Iraku z terminem do 31 października 2008 roku. Dwa dni wcześniej prezydencki minister Michał Kamiński mówił, że Lech Kaczyński jest przeciwny wycofaniu polskich wojsk z Iraku w proponowanym przez rząd terminie. Sprawa była przedmiotem konsultacji przedstawicieli rządu i ośrodka prezydenckiego. Polska poparła amerykańską inwazję na Irak, podjętą wiosną 2003 roku pod pretekstem zagrożenia bronią masowego rażenia ze strony reżimu Saddama Husajna, i wysłała w rejon Zatoki Perskiej pododdział komandosów. Misję stabilizacyjną w Iraku polscy żołnierze rozpoczęli na początku września 2003 roku, kiedy Wielonarodowa Dywizja Centrum- Południe pod polskim dowództwem przejęła od Amerykanów odpowiedzialność za strefę środkowo-południową, która obejmowała wtedy 5 z 18 prowincji Iraku. Polski kontyngent, stanowiący od początku trzon dywizji, liczył wówczas prawie 2500 żołnierzy, a cała dywizja miała około 9000 żołnierzy z 21 krajów. Z upływem czasu zmieniał się charakter misji. Początkowo polscy żołnierze wykonywali zadania stabilizacyjne: pomagali w odbudowie, patrolowali teren, a w razie potrzeby, jak podczas rebelii radykalnego duchownego szyickiego Muktady as-Sadra w roku 2004, bronili siedzib irackich władz lokalnych i odpierali ataki bojowników. Później misji nadano charakter bardziej szkoleniowy i doradczy, polscy wojskowi pomagali w szkoleniu i treningu organizowanych na nowo sił irackich. Polski kontyngent malał do 1600, później 1400, wreszcie około 900 żołnierzy. Malała też cała wielonarodowa dywizja - ubywało państw zgłaszających kontrybucje, zmniejszały się kontyngenty. Zmniejszała się też strefa odpowiedzialności dywizji. Obecnie w skład dywizji - oprócz polskiego - wchodzą kontyngenty z ośmiu państw. Sytuacja w prowincji Kadisija, dokąd przeniesiono dowództwo dywizji, gdy opuściła ona prowincję Babil, nie była jednak stabilna. Baza Echo w Diwanii często była celem ataków moździerzowych, na drogach atakowano wojskowe patrole. Wiosną bieżącego roku polscy wojskowi i kierownictwo MON uznały, że konieczny jest powrót do działań operacyjno-stabilizacyjnych. Ustawiono wysunięte posterunki, polscy żołnierze wsparli, także z powietrza, działania bojowe irackich kolegów. Od 2003 roku w Iraku zginęło i zmarło - także poza strefą, za którą odpowiada polskie wojsko - 27 Polaków - 21 żołnierzy, trzech byłych wojskowych zatrudnionych przez zagraniczne firmy ochroniarskie, dwóch dziennikarzy i funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu.