Miliony Amerykanów bez wypłaty, a zegar tyka. Pogłębia się budżetowy kryzys za oceanem
Pracownicy federalni i żołnierze bez wynagrodzeń, beneficjenci programów socjalnych pozbawieni świadczeń, turyści bez dostępu do muzeów, pasażerowie na lotniskach przeklinający opóźnienia. Budżetowy chaos w USA wymyka się spod kontroli amerykańskim politykom.

To już prawie najdłuższy shutdown w historii Stanów Zjednoczonych. Przypomnijmy: nowy rok budżetowy zaczął się w Stanach Zjednoczonych 1 października, ale prace nad stosownymi ustawami budżetowymi jak zwykle się przedłużają.
Alternatywą jest prowizorium budżetowe, ale do jego uchwalenia potrzeba 60 głosów w Senacie, a republikanie mają 53. Potrzebują więc wsparcia przynajmniej kilku demokratów. Jednak opozycja, zmęczona bezsilnością wobec coraz dalej idących działań prezydenta Trumpa, postanowiła wykorzystać moment i podyktowała warunki: prowizorium budżetowe tak, o ile republikanie pójdą na ustępstwa w sprawie rządowych dopłat do ubezpieczeń zdrowotnych (jeśli nie zostaną przedłużone, nawet pięć milionów Amerykanów może stracić ubezpieczenie, bo nie będzie w stanie sprostać wyższym kosztom).
Republikanie jednak uważają, że demokraci będą w końcu zmuszeni ugiąć się pod presją wyborców i negocjować nie chcą. Sami demokraci wycofać się już nie mogą, bo dostarczyliby kolejnego dowodu na swoją polityczną nieskuteczność. Shutdown zatem trwa. To jednak wkrótce może się zmienić, ponieważ koszty trwania w uporze dla obydwu stron politycznego sporu będą szybko rosły.
Powszechnie spodziewano się, że shutdown wywoła ogromne emocje w kraju i zdominuje medialne relacje. Politycy zaś ugną się pod tą presją i będą pospiesznie negocjowali porozumienie, w sprawę włączy się również prezydent. Tak się jednak nie stało.
Donald Trump przez długi czas w ogóle nie przejawiał zainteresowania skomplikowaną sytuacją w kraju, koncentrując się na polityce zagranicznej (Gaza, Ukraina i Chiny) oraz kolejnych remontach - ostatnio chwalił się w mediach społecznościowych nowymi marmurami w łazience.
W mediach również sprawa pokoju na Bliskim Wschodzie, kolejnych sporów o gwardię narodową na ulicach amerykańskich miast, czy wyburzenie wschodniego skrzydła Białego Domu przysłoniły nieco kryzys związany z budżetem.

Życie bez wypłaty
Dlaczego zainteresowanie tematem było nikłe? Dlatego, że skutki shutdownu wcale nie były tak mocno odczuwalne od razu.
Nie wszystkie instytucje zamknięto od razu. Na przykład Smithsonian Institution, zarządzający kilkudziesięcioma muzeami (w tym najbardziej znanymi przy National Mall w Waszyngtonie), jednostkami badawczymi i edukacyjnymi korzystał z funduszy, jakie mu pozostały, by utrzymać funkcjonowanie do 11 października.
Shutdown nie oznacza też, że cała administracja federalna przestaje funkcjonować - funkcje o krytycznym znaczeniu dla państwa muszą pozostać zachowane. Obywatele więc nie od razu w pełni odczuwają skalę problemów związanych z brakiem finansowania rządu.
O wiele bardziej narażeni na konsekwencje shutdownu są ci, których wypłaty pochodzą bezpośrednio z budżetu. Ale i oni nie od razu odczuli ciężar sytuacji. Około 670 tysięcy osób zostało wysłanych na przymusowy, bezpłatny urlop. Około 730 tysięcy zmuszonych jest dalej pracować bez wynagrodzenia.
Jednak wynagrodzenia w połowie października zostały jeszcze wypłacone, choć odrobinę uszczuplone. Zatem dopiero pod koniec miesiąca pracownicy federalni po raz pierwszy zderzyli się z całkowitym brakiem pensji (okresy rozliczeniowe różnią się pomiędzy instytucjami, dlatego 24 października był pierwszym dniem, kiedy część pracowników nie zobaczyła pieniędzy).
Administracja zadbała też o to by przynajmniej odłożyć w czasie niezadowolenie wśród żołnierzy. Pentagon zadecydował o przeniesieniu niewykorzystanych ośmiu miliardów dolarów przeznaczonych na badania i rozwój, by wypłacić żołd 15 października.
To kolejna próba sprawdzenia, jak Kongres zareaguje na uszczuplenie jego prerogatyw - to do władzy ustawodawczej należy decyzja, na co powinny być przeznaczone środki z budżetu. To jednak również środek tymczasowy i już wkrótce 1,3 miliona żołnierzy i ponad 700 tys. gwardzistów narodowych pozostanie bez wynagrodzenia.
Nie pomoże nawet szczególna pomoc, jaką Donald Trump otrzymał od jednego ze swoich hojnych darczyńców. Timothy Mellon wpłacił 130 mln dolarów na żołd dla żołnierzy. Tożsamość darczyńcy ustalili dziennikarze, Trump twierdził jedynie, że pieniądze wpłacił "wielki patriota".
Jednak jeśli Pentagon rzeczywiście wykorzysta te środki we wskazanym celu, może złamać prawo zabraniające agencjom federalnym wydawanie pieniędzy ponad to, co zostało wyasygnowane przez Kongres. Poza tym 130 milionów wystarczy, by wypłacić każdemu… 100 dolarów. Koszt dwutygodniowego wynagrodzenia dla wszystkich żołnierzy to 6,4 miliarda dolarów.

Co z pomocą socjalną?
Presja na polityków może się wkrótce pojawić również z innej strony. 1 listopada zabrakło środków na SNAP, czyli Program Pomocy Żywnościowej. To jeden z największych programów socjalnych, oferujących wsparcie 42 milionom najmniej zamożnych obywateli. Dotąd co miesiąc dostawali oni środki na specjalne karty płatnicze, umożliwiające zakupy żywności w wybranych sklepach.
Prezydent Trump stwierdził niedawno, że problem dotknie "przede wszystkim demokratów", sugerując, że to właśnie wyborcy tej partii sięgają po pomoc socjalną.
Dostępne dane sugerują, że korzystający z tej formy pomocy częściej głosują na demokratów (wśród okręgów wyborczych, w których odsetek korzystających ze SNAP jest największy, częściej wygrywają właśnie demokraci). To jednak nie oznacza, że wśród odbiorców tej pomocy nie ma republikanów - przeciwnie, 17 proc. ankietowanych wyborców republikanów twierdziło, że oni sami albo ktoś z ich gospodarstwa domowego korzystał z programu.
Stany takie jak Alabama, Zachodnia Wirginia czy Luizjana, gdzie Donald Trump wygrał zdecydowania w 2024 roku, mają ponadprzeciętny odsetek ludności korzystającej z pomocy żywnościowej.
W piątek, dzień przed terminem zawieszenia programu, sędziowie z Massachusetts i Rhode Island zadecydowali, że administracja ma obowiązek sięgnąć do awaryjnych funduszy, by podtrzymać wypłaty świadczeń.
Władze wzbraniały się przed takim działaniem i nawet jeśli teraz ugną się pod presją sądu, po pierwsze środki dotrą do beneficjentów z opóźnieniem, po drugie i tak będzie ich mniej - fundusz awaryjny to ok. 5 mld dolarów, a wypłaty świadczeń w samym listopadzie będą kosztować dziewięć mld. Ból odczują wyborcy obydwu stron politycznego sporu.
Ponad 100 proc. podwyżki
Ten shutdown to wielka polityczna bitwa demokratów i jak dotąd nie układał się on po ich myśli. Przez długi czas nie był tak atrakcyjny medialnie, jak się spodziewali. Przez to republikanie, a zwłaszcza prezydent Trump mogli zwyczajnie ignorować ich wezwania do negocjacji, wykorzystując jednocześnie machinę państwa do przerzucenia odpowiedzialności na opozycję (o winie demokratów w kwestii shutdownu informuje od dłuższego czasu każda rządowa strona, a na lotniskach wyświetlane są filmy informujące, kto ponosi winę za opóźnienia).
Teraz jednak nadchodzi moment, na który stratedzy demokratów stawiali od początku: czas odnawiania ubezpieczeń zdrowotnych na przyszły rok. 24 miliony Amerykanów, korzystających z ulg podatkowych, o których przedłużenie wnioskują demokraci, zobaczą o ile wzrosną ich koszty w przyszłym roku - średnio 114 proc.
Demokraci liczą, że uszczerbek finansowy mocniej podziała na wyborców niż abstrakcyjne pytania o brutalne traktowanie nielegalnych imigrantów.
Ogromny kryzys może nadejść pod koniec listopada, kiedy miliony Amerykanów ruszą na lotniska z powodu Święta Dziękczynienia - niedziela po tym święcie to zwykle dzień, kiedy liczba pasażerów amerykańskich samolotów jest najwyższa w ciągu całego roku. Tymczasem shutdown w bardzo istotny sposób może wpłynąć na ich komfort.
Pracujący bez wynagrodzenia kontrolerzy lotów szukają ucieczki w zwolnieniach chorobowych. Spośród trzech największych lotnisk w USA połowa już teraz deklaruje braki kadrowe. W Nowym Jorku absencja wśród kontrolerów sięgnęła 80 proc. To oznacza ogromne zamieszanie i liczne opóźnienia. Nietrudno sobie wyobrazić, co będzie, kiedy na lotniska ruszy rekordowy tłum pasażerów.
W kierunku przełomu?
Po powrocie ze swojej podróży do Azji Donald Trump wyraźnie zaczął się przejmować sytuacją. Nie oznacza to jednak, że chce negocjacji z demokratami. Zamiast tego wezwał swoją partię, by rozprawiła się z filibusterem, czyli regułą niepozwalającą na przegłosowanie ustawy zwykłą większością. Republikanie mogliby zmienić zasady zwykłą większością głosów, a potem przegłosować prowizorium budżetowe, nie oglądając się na demokratów.
Temu atrakcyjnemu scenariuszowi wprost sprzeciwili się jednak republikańscy liderzy w Senacie. John Thune (kierujący republikańską większością) stwierdził, że "próg 60 głosów [potrzebnych do przegłosowania ustaw] ochronił ten kraj".
Kalkulacja republikańskich polityków jest prosta: a co, jeśli za niedługo to demokraci zdobędą senacką większość? Wszystko, co udało się wypracować pod rządami Trumpa, zostanie zmiecione w błyskawicznym tempie. To zresztą powód, dla którego filibuster trwa od lat: lepiej zgodzić się na własną niemoc, mając pewność, że w przyszłości polityczni oponenci również pozostaną skrępowani.
45 proc. ankietowanych Amerykanów wskazuje, że to republikanie i sam prezydent ponoszą odpowiedzialność za shutdown, 33 proc., że demokraci (sondaż przeprowadzony pod koniec października dla "Washington Post" i ABC News). Te proporcje nie zmieniły się znacząco w ciągu ostatniego miesiąca.
Teraz jednak obydwie partie wkraczają na niepewny grunt. Niezadowolenie milionów wyborców będzie szybko rosło w momencie, kiedy zderzą się z poważnymi utrudnieniami w codziennym życiu. Gra na narracje i memy stanie się bardziej ryzykowna.
Demokratom udało się utrzymać jedność partii (tylko trzech senatorów głosowało jak dotąd z republikanami) do momentu, kiedy koszty polityczne dla obozu rządzącego zaczną szybko rosnąć. Jednocześnie to także moment, kiedy ich wyborcy - pracownicy federalni, beneficjenci programów socjalnych i inni - mogą uznać, że gra nie była warta świeczki i zaczną wywierać większą presję na kapitulację. Jeśli chcą politycznego sukcesu, będą musieli działać szybko.
Andrzej Kohut
















