Milinkiewicz zbierał w poniedziałek w Mińsku podpisy pod swoją kandydaturą do Izby Reprezentantów, niższej izby białoruskiego parlamentu, która będzie wybierana 23 września. - Kiedy mówimy o modernizacji, trzeba uczciwie przyznać, że naszym głównym partnerem w tej sferze powinna być nie Rosja, nie Chiny i nie Wenezuela, tylko Unia Europejska. I nie należy się wahać dlatego, że tam jest kryzys. Właśnie w okresie kryzysu warto inwestować w nowe technologie i wykorzystać stosunkowo tanią i wykwalifikowana siłę roboczą, jaka u nas jest - ocenił Milinkiewicz w wywiadzie dla agencji BiełaPAN. Podkreślił jednak, że klimat inwestycyjny nadal jest na Białorusi niedobry i aby to zmienić, należałoby zapewnić stabilne, przyjazne dla inwestorów ustawodawstwo. Konieczna jest także - jak zaznaczył - decentralizacja zarządzania gospodarką. Milinkiewicz zapowiedział, że po wyborach rozpocznie w tej dziedzinie pracę z ekspertami z Litwy, Czech, Polski, Estonii i Słowacji. - Jest do nas gotów przyjechać nawet legendarny Balcerowicz. W końcu polskie doświadczenie w sferze transformacji jest zasadniczo pozytywne - podkreślił. Zaznaczył, że nie odnosi się negatywnie do szokowej terapii w gospodarce. - Jeśli choremu jest potrzebna operacja chirurgiczna, cięcie go po trochu przez kilka dni jest bez sensu. Ale być może na Białorusi trzeba będzie przeprowadzać reformy wolniej, niżbyśmy chcieli. Przegapiliśmy ten moment po rozpadzie ZSRR, gdy można było przeprowadzić terapię szokową - powiedział. "Moskwa niczego nie daje ot, tak" Jego zdaniem Białorusini są coraz bardziej świadomi konieczności reform, o czym przekonują go spotkania z wyborcami. Zaznaczył też, że w okręgu, gdzie chce startować, eksperci przeprowadzili sondaż, z którego wynika, że 90 proc. ankietowanych uznaje konieczność reform. Jak podkreślił, kryzys w białoruskiej gospodarce został chwilowo powstrzymany dzięki rosyjskiej pomocy, ale i tak nabrzmiewa. - Poza tym Moskwa niczego nie daje ot, tak. Żąda rezygnacji z najlepszych aktywów, w istocie: oddania gospodarki. Te ostre warunki Kremla plus groźba wprowadzenia rosyjskiego rubla powinny skłonić władze do przekształceń w gospodarce - ocenił. Jego zdaniem w obecnych władzach są ludzie, którzy to rozumieją, i dlatego nie wyklucza on przeprowadzenia reform nawet przez obecną ekipę. - Jeśli ich ona nie rozpocznie - zrobią to inni - dodał. Zwrócił uwagę, że do przeprowadzenia reform jest niezbędne duże zaufanie społeczeństwa do władz. Obecne kierownictwo go nie ma i dlatego jedną z opcji mógłby być okrągły stół z udziałem społeczeństwa obywatelskiego i opozycji. - Dziś wydaje się to utopią, ale w razie pogłębienia się kryzysu może stać się rzeczywistością. W komunistycznej Polsce władze także długo nie chciały siąść z Solidarnością do rozmów Ale zdarzają się w historii sytuacje, gdy dialog jest jedyną możliwością uniknięcia rozlewu krwi - dodał. Białoruska opozycja nie wypracowała wspólnego stanowiska co do przedwyborczej strategii przed głosowaniem. Choć wszystkie siły prodemokratyczne uważają, że zbliżające się wybory nie będą uczciwe, to nie wypracowały wspólnego stanowiska co do tego, czy należy je zbojkotować. Kampanię bojkotu ogłosiły dotąd Białoruska Chrześcijańska Demokracja oraz rada koordynacyjna opozycyjnego ruchu Zjazdów Narodowych. Wysunięcie kandydatów zapowiedziała natomiast m.in. lewicowa partia Sprawiedliwy Świat, Partia Białoruski Front Narodowy i Zjednoczona Partia Obywatelska. Po wyborach prezydenckich z 2010 roku brutalnie zdławiono w Mińsku protest przeciwko oficjalnym wynikom, dającym prawie 80 proc. poparcia prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Do aresztów trafiło wtedy ponad 600 osób. Kilkadziesiąt z nich stanęło przed sądem w sprawach karnych dotyczących masowych zamieszek, ponad 20 skazano na pobyt w kolonii karnej.