Ambasada RP na Białorusi potwierdziła, że wśród zatrzymanych w nocy na Placu Październikowym w Mińsku jest były ambasador Polski na Białorusi Mariusz Maszkiewicz i stażystka "Gazety Wyborczej" Weronika Samolińska. Oboje najpewniej noc z piątku na sobotę spędzą w areszcie. Maszkiewicz został mocno pobity; bito go zarówno podczas zatrzymania, jak i przewożenia do aresztu. Samolińska nie skarżyła się na pobicie. Sekretarz prasowa ambasady Monika Sadkowska nie wykluczyła, że zatrzymani zostali jeszcze inni Polacy, ponieważ ludzi rozwożono do kilku różnych aresztów. Ambasador wezwany do MSZ Tymczasem do polskiego MSZ został wezwany ambasador Białorusi Paweł Łatuszka. - Żądamy potwierdzenia liczby i tożsamości zatrzymanych obywateli polskich oraz umożliwienia służbom konsularnym dostępu do nich, a także podjęcia działań w celu ich zwolnienia - powiedział rzecznik MSZ Paweł Dobrowolski. Jak dodał, Polska protestuje przeciwko użyciu siły wobec swych obywateli zatrzymanych w Mińsku i domaga się gwarancji dla ich zdrowia. - Wiemy z własnych źródeł, że zastosowano wobec nich represje fizyczne - przyznał rzecznik MSZ. Komórka już nie odpowiada Maszkiewicz został mocno pobity; bito go zarówno podczas zatrzymania, jak i przewożenia do aresztu. Maszkiewicza i Samolińską umieszczono w areszcie przy ul. Akreścina, gdzie trafiła większość uczestników protestu na Placu Październikowym. Nie postawiono im jeszcze zarzutów - powiedziała Sadkowska. Po południu odwiedził ich szef wydziału konsularnego Krzysztof Świderek. Jak poinformowała Sadkowska, warunki w areszcie są "nienajlepsze". Zatrzymanym zostaną przekazane środki sanitarno - higieniczne i prowiant. Rano konsula nie dopuszczono do Maszkiewicza. Służby więzienne twierdziły, że nic nie wiedzą, aby wśród zatrzymanych byli polscy obywatele. Nie pomogły też telefony do białoruskiego MSZ. Maszkiewiczowi udało się tuż po zatrzymaniu dodzwonić do konsula. Powiedział przez telefon, że jest zatrzymany, a wraz nim dwie Polki. Później komórka Maszkiewicza już nie odpowiadała. Gdy rozpoczęła się akcja likwidowania miasteczka namiotowego na placu, Maszkiewicz zadzwonił do radia "Swoboda". Poprosił, żeby zawiadomić polskie MSZ. "Zaczęli wyciągać ludzi, otoczyli kordonem. Wszyscy usiedli na ziemi, wyciągają ich pojedynczo - za ręce, za nogi, za włosy. A potem biją ich już w samochodach" - cytuje słowa Maszkiewicza radio "Swoboda". Nocna akcja specnazu Akcja specnazu rozpoczęła się około trzeciej nad ranem (godz. 2.00 czasu polskiego), gdy na placu było ponad 200 osób. Na miejsce zajechały ciężarówki więzienne i autobusy milicyjne. Setka ubranych na czarno specnazowców otoczyła protestujących, najpierw odsuwając dziennikarzy poza kordon. Uczestnicy protestu usiedli na ziemi trzymając się pod ręce. Wyciągano ich z grupy pojedynczo i niesiono do więziennych pojazdów. Około 50 z zatrzymanych próbowało protestować, doszło do szarpaniny. Według agencji Reutera, użyto siły wobec 10 uczestników demonstracji. Cała akcja trwała 10-15 minut. Kiedy demonstranci usiedli na ziemi, rozpoczęto pacyfikację - mówił RMF lider białoruskiej opozycji Aleksander Milinkiewicz. Posłuchaj: Po godzinie na placu pozostali tylko pracownicy służb komunalnych oraz spychacze i traktory z przyczepami, na które ładowano namioty i ich zawartość. Wczesnym rankiem po placu kręciły się już tylko kobiety, które pod okiem kilku funkcjonariuszy specnazu zamiatały resztki śmieci. Informując o milicyjnej akcji, białoruska telewizja podkreśliła, że przebiegła ona w spokoju. Telewizja przekazała też zapewnienie władz miejskich, że nikt nie ucierpiał. Tymczasem dziennikarze zagraniczni, zgromadzeni pod aresztem, widzieli podjeżdżające na miejsce karetki pogotowia. W dziennikach telewizyjnych pokazano sceny wynoszenia młodych ludzi z placu oraz zniszczone namioty i ich zawartość. Zademonstrowano pozostałe rzekomo po uczestnikach protestu butelki i puszki po alkoholu, pismo pornograficzne i jednorazowe strzykawki. Według telewizji, zatrzymano "prowokatorów, próbujących zorganizować opór wobec sił bezpieczeństwa", w tym obywateli Litwy i Ukrainy. - Ukraińcy należą do ekstremistycznej organizacji "Pora" - podkreśliła telewizja. Dowodzący akcją dowódca specnazu płk Jury Padabied zapewnił dziennikarzy, że zatrzymanych nie bito. - Nikogo nie bili. Żadnego stosowania przemocy fizycznej. Pod rączkę nawet pomagali wsiadać - powiedział dziennikarce radia "Swoboda". Jedyny prawdopodobnie uczestnik protestu, któremu udało się uciec na początku akcji, potwierdził, że milicja przed szturmem wezwała ludzi, by się rozeszli, dając im pięć minut. Pół tysiąca zatrzymanych Alaksandr Milinkiewicz nie wykluczył , że liczba zatrzymanych uczestników protestu na Placu Październikowym w Mińsku sięga pół tysiąca. Jak powiedział, taką liczbę podają źródła w aresztach. Dokładnych danych władze nie ujawniają, nawet ambasady nie mogą uzyskać informacji o zatrzymanych swoich obywatelach. Nie wiadomo, kiedy i gdzie odbywają się sądy nad zatrzymanymi. - Władza celowo, cynicznie i obłudnie trzyma w niepewności rodziców i krewnych - ocenił były kandydat na prezydenta podczas konferencji prasowej. Rozprawę z protestującymi uznał za "świadomą przemoc, mającą na celu zdławienie wolnej myśli, wolności i praw człowieka". Milinkiewicz nie odwołał zaplanowanej na sobotę manifestacji. Podkreślił, że nie jest ona częścią dotychczasowej kampanii, tylko tradycyjnymi obchodami Święta Wolności, przypadającego w rocznicę proklamowania w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej, pierwszego w historii państwa białoruskiego. Na wiecu przedstawiona zostanie inicjatywa poszerzenia koalicji sił demokratycznych, stworzenia ruchu obywatelskiego. - To prawie już się stało, bo ludzie przychodzą i chcą się przyłączyć - powiedział Milinkiewicz. Zaznaczył, że nawet jeśli na manifestacje nie przyjdzie dużo ludzi, to opozycja nie zaprzestanie działalności. - Przechodzimy na pewno do podziemia. Widzę, że władza będzie nas tam wypychała - powiedział, przywołując przykład polskiej "Solidarności". Powtórzył, że opozycja będzie się starała wszelkimi siłami uniknąć przemocy. Milinkiewicz zaapelował o wsparcie międzynarodowe, by uwolnić represjonowanych. Wyraził nadzieję na poparcie wspólnoty międzynarodowej, a także Rosji. "Pyrrusowe zwycięstwo reżimu" To pyrrusowe zwycięstwo reżimu - mówi w rozmowie z RMF jeden z liderów białoruskiej opozycji Wincuk Wiaczorka. Posłuchaj: Wśród zatrzymanych jest m.in. syn żony przywódcy białoruskiej opozycji demokratycznej Alaksandra Milinkiewicza. Sam Milinkiewicz oświadczył w piątek rano przed aresztem, gdzie przewieziono zatrzymanych, że podtrzymuje swój apel do zwolenników o stawienie się na Placu Październikowym w najbliższą sobotę, to jest w rocznicę proklamowania w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej. - Władzy puściły nerwy - powiedział dziennikarzowi AFP drugi z byłych opozycyjnych kandydatów w wyborach prezydenckich Alaksandr Kazulin, który przybył na plac. - Milicjanci pojawili się w środku nocy, aby było możliwie jak najmniej świadków - ocenił. Komentując wydarzenia na placu, białoruska telewizja ogłosiła, że "opozycyjni kandydaci, którzy przegrali w wyborach (prezydenckich), porzucili wiecujących młodych ludzi i zawczasu opuścili Plac Październikowy". Zobacz zdjęcia: Mińsk protestuje