Według niego Izba Lordów w obecnym kształcie nie jest społecznie reprezentatywna. - Trudno uznać za właściwą sytuację, w której członkowie Izby Lordów spoza Londynu na ogół wywodzą się ze słabo zaludnionych okolic wiejskich, a nie dużych miast jak Liverpool, Birmingham, czy Bristol - zaznaczył. - Uczynimy drugą izbę parlamentu rzeczywistym senatem regionów i narodów składających się na Zjednoczone Królestwo - powiedział Miliband w weekend na konferencji działaczy Partii Pracy z północno-zachodniej Anglii w Blackpool. W myśl jego propozycji, senat, tak jak obecnie Izba Lordów, zajmowałby się analizą ustaw przyjętych przez Izbę Gmin, ale byłby reprezentacją Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii Płn., co czyniłoby go wyraźnie odrębnym od izby niższej reprezentującej wyborców w okręgach. O nowej formie reprezentacji parlamentarnej zadecydowałby konwent konstytucyjny poprzedzony społecznymi konsultacjami. Konwent zdecydowałaby też o ordynacji wyborczej i innych kwestiach formalnych. Izba Lordów nie pochodzi z wyborów, lecz z nominacji. Składa się m.in. z 92 członków, którzy miejsce w izbie odziedziczyli jako przyrodzone prawo i 26 anglikańskich biskupów. Większość stanowią osoby mające dożywotni tytuł lordowski, wyznaczone przez specjalną komisję, partie polityczne i premiera. Ich liczba nie jest ustalona z góry. Na koniec października br. Izba liczyła w sumie 789 członków, przy czym nie wszyscy biorą czynny udział w jej pracach; dzielą się na tzw. pracujących i resztę. Pracujący to ci, którzy zasiadają w komisjach i opiniują ustawy Izby Gmin, ewentualnie służą ekspertyzą. Pozostali to ludzie, którzy zasłużyli się partii, albo tacy, których należy nagrodzić za minione zasługi. Podejmowane w obecnej kadencji parlamentarnej przez współrządzącą partię liberalno-demokratyczną próby reformy Izby Lordów zostały zarzucone z braku poparcia wśród posłów konserwatywnych. Przewidywały zmniejszenie liczby członków izby do 450 i wyłanianie 80 proc. spośród nich w drodze wyborów. Ideę ustanowienia senatu Partia Pracy chce wpisać w gorącą politycznie debatę nad decentralizacją rządów na Wyspach, która zyskała na znaczeniu po szkockim referendum niepodległościowym 18 września.