Tłumacząc, "czego naprawdę chce prezydent Donald Trump w sprawie irańskiego atomu", Pompeo wyraża przekonanie, że "nasi francuscy przyjaciele" zdają sobie sprawę z "prawdziwej natury Teheranu", co nie oznacza - jak sugeruje - że "gotowi są do nas dołączyć w celu przeciwstawienia się Iranowi oraz zapewnienia pokoju i stabilności w regionie". Jak twierdzi szef dyplomacji amerykańskiej, zawarte w 2015 r. we Wiedniu porozumienie nuklearne z Iranem, wbrew nadziejom "wolnych krajów", nie położyło końca "wywrotowej przemocy reżimu", który zareagował mnożeniem "masakr". Pompeo przypomina bezpośrednią i pośrednią działalność militarną i terrorystyczną Iranu przeciw krajom regionu, a szczególnie Libanowi, który - w jego ocenie - "ucierpiał jak żaden inny kraj". Sankcje gospodarcze i "odstraszające posunięcia militarne" Wyraża żal, że Francja odmawia uznania "całego Hezbollahu" (libańskiej milicja szyickiej na usługach Teheranu) za organizację terrorystyczną, "utrzymując mit, jakoby istniało skrzydło polityczne" organizacji, którą w całości zarządza "jeden i ten sam terrorysta Hasan Nasrallah". "Prezydent Trump przekonany jest, że jedynie maksymalny nacisk, a nie polityka ustępstw, może doprowadzić do zmiany zachowania (Teheranu), jakiej wszyscy oczekujemy" - pisze Pompeo i wylicza sankcje gospodarcze i "odstraszające posunięcia militarne", jak "eliminacja" generała Kasema Sulejmaniego, dowódcy jednostki specjalnej Al-Kuds irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, który zginął w amerykańskim ataku rakietowym w Bagdadzie 3 stycznia br. Ameryce chodzi również o to, by Iran nie mógł "kupować ani sprzedawać broni konwencjonalnej" - tłumaczy sekretarz stanu USA, twierdząc, że temu również służyła obowiązująca od 13 lat rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, ograniczająca irański handel bronią. Krytycznie o polityce ustępstw Pompeo twierdzi, że "nasi europejscy sojusznicy" boją się, że jeśli wskażą na odpowiedzialność Iranu za postępowanie destabilizacyjne, Teheran jeszcze bardziej gwałcić będzie porozumienie nuklearne. I orzeka, że "taka polityka ustępstw tylko wspomaga strategię Iranu". Oskarża Europę o to, że jej przywódcy uznają "masakry popełniane przez Iran za możliwe do przyjęcia efekty uboczne (porozumienia nuklearnego)", gdyż "oceniają, co jest godne pożałowania, że Waszyngton jest dla świata bardziej niebezpieczny niż Teheran". W konkluzji zapowiada, że USA "przywrócą prawie wszystkie, zawieszone w sierpniu przez Radę Bezpieczeństwa, sankcje ONZ, i że "wszystkie kraje muszą je stosować". Na tej samej stronie "Le Figaro" zamieszcza wywiad z emerytowanym ambasadorem francuskim, specjalistą od Bliskiego Wschodu Denisem Bauchardem, który próbuje przekonać, że "sankcje amerykańskie nie zmienią stanowiska Teheranu". "Skrajnie zawzięta linia Waszyngtonu" Dyplomata twierdzi, że "skrajnie zawzięta linia Waszyngtonu" może tylko zachęcić władze irańskie do dalszego łamania umowy nuklearnej oraz przyspieszy "negocjowaną obecnie, strategiczną umowę z Pekinem, co wzmocni wpływy Chin w tym niestabilnym regionie". Konieczność stosowania amerykańskich sankcji przez firmy europejskie z powodu "eksterytorialności prawa amerykańskiego", to - według ambasadora - "poniewieranie suwerenności europejskiej". Wyraża on przekonanie, że sankcje wzmocnią poparcie dla tracącego popularność reżimu, gdyż pozwolą oskarżyć Zachód o odpowiedzialność za katastrofę gospodarczą i osłabią "reformistyczne skrzydło" prezydenta Hasana Rowhaniego. Ponadto - jak pisze - od czasów odsuniętego od władzy w 1979 roku szacha Mohammada Rezy Pahlawiego rozwój "cywilnego atomu, który, jak wiadomo, łatwo może stać się wojskowym", popierany jest przez wszystkie odłamy społeczeństwa irańskiego. Były dyplomata minimalizuje w konkluzji zagrożenie irańskie dla regionu. Z Paryża Ludwik Lewin