Oprócz licznych dóbr zakonnice otrzymały mały kościół i zameczek, który posłużył jako ich pierwotne lokum. Ten ostatni, już wkrótce zostanie przebudowany na klasztor. Nowa sytuacja spowodowała, że część rodziny przeniosła się do pobliskiego Geppersdorfu (ob. Milęcice), gdzie powstał dwór obronny, będący siedzibą rodową do końca XV wieku. Zaginione skarby Benedyktynek Zakonnicom było jednak wciąż mało i mało... Dlatego postanowiły skutecznie zadbać o to, by w kolejnych dekadach otrzymywać zapisy testamentowe na rzecz klasztoru. Wszak szlachetnie urodzonemu i dobrze uposażonemu, nie wypada odmówić kobiecie, a do tego zakonnicy, która na pewno będzie się modlić za zbawienie grzesznej duszyczki. W efekcie Benedyktynki stały się właścicielkami wielu okolicznych wsi, pobierając z nich łącznie ogromne dochody. Oczywiście sam Lubomierz, przekształcony z czasem w miasto, stanowił dodatkowe źródło dopływu srebra, złota i innych dóbr ruchomych. Siostrzyczki posiadały bowiem prawo do produkcji i wyszynku piwa oraz pobierania rozmaitych świadczeń zarówno w mieście, jak i w najbliższej okolicy, nader często odwiedzanej przez kupców. Nic dziwnego więc, że klasztor stanowił sporą pokusę. W 1421 roku 25-osobowa banda napadła na klasztor i kościół w Lubomierzu, skąd zabrała liczne kosztowności. Z kolei wiosną 1428 oraz latem 1430 roku ponownie doszło do ograbienia majątku tutejszych zakonnic. Do podobnych incydentów dochodziło również w późniejszym okresie. W latach 1623-1632 podczas wojny 30-letniej kościół i klasztor zostały trzykrotnie splądrowane przez wojska saskie. Osiem lat potem do Lubomierza została skierowana szwedzka rajtaria generała Stahlhantscha, która rozłożyła się pod klasztorem. Po wyniesieniu cenniejszych przedmiotów, żołnierze mieli odkryć i opustoszyć wszystkie "zamaskowane schowki" w mieście. Do ostatniego napadu w okolicy doszło w 1646 roku, kiedy wojska austriackie złupiły szereg wiosek klasztornych. Wiele lat trwało odzyskanie utraconej pozycji oraz zdobycie odpowiednich funduszy, pozwalających na odbudowanie zniszczeń i zakup nowych przedmiotów liturgicznych oraz niezbędnych do codziennego funkcjonowania klasztoru i kościoła parafialnego. I kiedy wreszcie wszystko wróciło do normy, pożar z 1723 roku dokonał ogromnych spustoszeń. Barokowa odbudowa kościoła i klasztoru trwała przez kolejnych 7 lat. Niestety, kolejna pożoga z 1802 roku doprowadziła do ponownego uszkodzenia świątyni. Znaczenie Benedyktynek zakończył edykt Fryderyka Wilhelma III, który jesienią 1810 roku zlikwidował na terenie Diecezji Wrocławskiej 53 męskie i 13 żeńskich klasztorów. Kilka miesięcy później dobra konwentu wystawione zostały na licytację. Jednakże dzięki skutecznym zabiegom opatki, Barbary Friedrich, mniszki uzyskały nie tylko prawo dożywotniego mieszkania w części klasztoru, ale również przywilej utworzenia tymczasowego ośrodka dla sióstr wszystkich, rozwiązanych w tym czasie zakonów na Dolnym Śląsku. W zamian zobowiązano je do prowadzenia szkoły szycia i robót ręcznych dla dziewcząt. Zdaniem jednego z dolnośląskich historyków, do czasu tragicznych wydarzeń w klasztorze trzymano wielkie bogactwa, o których ukryciu zachowały się skromne przekazy. Posłuchajmy zatem wciągającej opowieści: "Lubomierski klasztor był niezwykle zasobny - należące do niego nieruchomości oszacowano na 500 tysięcy talarów. Prawdopodobnie wieści o zbliżającej się kasacie dotarły do przeoryszy Barbary Friedrich nieco wcześniej, gdyż wraz z zaufanymi ludźmi, bądź sama, ukryła gotówkę oraz kosztowności zakonne: »A to, co mogłam wynieść i ukryć, strzeże święty Jan Nepomucen z mostu w Lubomierzu, który przetrwa na pewno złe czasy dla mnie i drogich mi sióstr zakonnych«. Ponoć takie słowa znalazły się w liście ostatniej, 35 opatki klasztoru Sióstr Benedyktynek w Lubomierzu, Barbary Friedrich, napisanym tuż po likwidacji lubomierskiego konwentu. Skarb został ukryty najprawdopodobniej w pobliżu kamiennego mostu położonego u wylotu ulicy Jeleniogórskiej, który zdobi wzniesiony w pierwszej połowie XVIII wieku pomnik przedstawiający św. Jana Nepomucena. Władze pruskie zapewne wiedziały o postępku przeoryszy, której jednak nie potrafiły zmusić do ujawnienia skrytki, gdyż, gdy kilkanaście lat później rozpoczęto remont mostu, odbywał się on pod stałą asystą żandarmów, kontrolujących każdy ruch robotników. Kasy jednak wówczas nie znaleziono i do dzisiaj oczekuje ona na szczęśliwego odkrywcę" (1). Ostatnio mój znajomy, zajmujący się analizą dawnych dokumentów oraz cennych naczyń, opowiedział mi nieco inną wersję tej historii. Otóż przeorysza Benedyktynek w listopadzie 1810 roku, gdy dowiedziała się, że na rogatkach stoją Prusacy i przeszukują napotkane zakonnice, postanowiła ukryć klasztorne skarby. Złote dukaty zabrała ze sobą, zaś srebrne talary schowała w czworobocznym wirydarzu z parterowym krużgankiem, nakrytym sklepieniem krzyżowo-żebrowym o dwutraktowych skrzydłach. Na tropie obrazów Willmanna Z niewiadomych, sobie tylko znanych powodów, część zabudowań klasztornych nabył 44-letni Christian Jacob Salice-Contessa z Jeleniej Góry, którego rodzina miała włoskie korzenie. Czy liczył na znalezienie skarbów ostatniej opatki? A może chciał tu ulokować członków stworzonego przez siebie tajnego stowarzyszenia? Wszak rewolucyjne poglądy doprowadziły go nawet do więzienia, z którego wyszedł w 1798 roku, dzięki ułaskawieniu Fryderyka Wilhelma III. Ponieważ dwa lata po nietypowej inwestycji Salice-Contessa aktywnie uczestniczył w wojnie wyzwoleńczej z Francuzami, opustoszały budynek musiał poczekać. Ostatecznie od 1814 roku, a zatem kilka miesięcy po zakończeniu kampanii antynapoleońskiej, wewnątrz starego klasztoru zorganizowano stałe miejsce spotkań dla intelektualnej elity, przepojonej duchem romantycznych dzieł Ernsta Theodora Amadeusza Hoffmanna (twórca słynnej baśni: "Dziadek do orzechów"). W związku z tym, iż Hoffmann był bliskim znajomym młodszego brata Christiana Jakoba, a swoje liczne utwory - nowele, opowiadania, bajki - wydał w zbiorze pt. "Bracia Seropiańscy" (niem. Die Serapionsbrüder), tak właśnie od 1818 roku postanowiono nazwać coraz popularniejsze stowarzyszenie. Kres tym niezwykłym spotkaniom w Lubomierzu przyniosła śmierć właściciela klasztoru, którego pochowano w miejscowym kościele (1825). Wdowa po nim, nie widząc sensu utrzymywania budynków, w roku 1829 miała sprzedać je Radzie miasta, ta zaś ściągnęła tutaj wrocławskie Urszulanki. Ponoć siostrzyczki tylko dlatego mogły dysponować dawnym majątkiem klasztornym, ponieważ obiecały, że w miejscu zamkniętej rok wcześniej szkoły z internatem dla dziewcząt utworzą żeński zakład wychowawczy. Dodatkowo część dawnego klasztoru wykorzystano jako lokum urzędów publicznych (m.in. sądu) oraz mieszkania służbowe dla pracowników administracyjnych. Mimo tych zmian oraz dominacji ewangelików w mieście, nigdy nie zapomniano o katolickim dziedzictwie Lubomierza. Z tego powodu w 1928 roku bardzo uroczyście obchodzono 650-lecie fundacji klasztoru Benedyktynek. Dojście do władzy nazistów odczuto w mieście przede wszystkim powołaniem lokalnej grupy NSDAP oraz koła młodzieżowej organizacji Hitlerjugend. Dochody tej niewielkiej miejscowości, utrzymującej się głównie z drobnego handlu i rzemiosła oraz turystyki, w latach 1941-1943 wspomagane były pracą kilkudziesięciu jeńców zatrudnionych przy wycince okolicznych lasów i obróbce drewna w tartaku. Stan ten trwał do końca 1944 roku, kiedy przez Lubomierz zaczęły ciągnąć tłumy uciekinierów, kierujących się na południe i zachód. Wtedy właśnie w głowach tutejszych mieszkańców zaczęły pojawiać się pomysły o konieczności znalezieniu miejsc ukrycia cenniejszego mienia, którego nie było sensu zabierać ze sobą (np. zastawy stołowe z porcelany). Przecież po zakończeniu zmagań militarnych, mieli tu powrócić... Z okresem tym związana jest jeszcze znacznie ciekawsza historia, opisana trzy lata po wojnie przez Witolda Kieszkowskiego, kierującego akcją rewindykacyjną na Dolnym Śląsku: "Wyraźne ślady prowadziły [mnie] ku Jeleniej Górze, jako miejscu większego skupienia muzealiów polskich. Znajdowały się one w znacznym jednak rozproszeniu. Najwięcej odnalazło się w pałacu i bibliotece Schaffgotschów w Cieplicach (...). Znaczne rozproszenie zbiorów polskich oraz ich pomieszanie ze śląskimi zdaje się świadczyć, że spowodował to transport, który utknął w Cieplicach i nie doszedł do właściwego miejsca przeznaczenia. Wyładowano go więc i naprędce porozmieszczano [w okolicy] skrzynie i obrazy. Niesprawdzone relacje niemieckie twierdziły, że początkowo wagony były przeznaczone do Lubomierza, przed wyładowaniem jednak transportu, zmieniono przeznaczenie i miano je wysłać przez Cieplice do Czechosłowacji lub dalej na zachód". Pozornie kłóci się to z opisem Józefa Gębczaka, jednego z uczestników kilku akcji rewindykacyjnych, późniejszego kustosza i p.o. dyrektora Muzeum Śląskiego we Wrocławiu (1953). W swej publikacji poświęconej ukrywaniu podczas drugiej wojny światowej ruchomego mienia kulturalnego i artystycznego - opisał szczegółowo, co zdeponowano w Lubomierzu: "Składnica w kościele katolickim przeznaczona została na ukrycie całego wyposażenia kościoła barokowego z Lubiąża, który w 1943 roku zajęły zakłady zbrojeniowe z Berlina. Istotnie, w Lubomierzu zmagazynowano - jak wykazuje szczegółowy spis Grundmanna - w kilkudziesięciu skrzyniach rzeźby, a luzem 40 obrazów Willmanna, stalle i konfesjonały, 8 figur opatów, pietę itd. Z nieznanych powodów na przełomie 1944 i 1945 Niemcy przemieścili cały ten zbiór do zaimprowizowanej składnicy w Szklarskiej Porębie. Być może chcieli zrobić miejsce na magazyn zbiorów polskich, o czym Kieszkowski słyszał od Niemców: transport tych właśnie zbiorów miał być skierowany do Lubomierza - ale utknął w Cieplicach". Dzięki temu stało się jasne, dlaczego szef akcji rewindykacyjnej z lat 1945-1946 wspominał, że do Lubomierza nie przywieziono niczego cennego. Po prostu Kieszkowski odnalazł je 35 km dalej... Mienie ukryte u Urszulanek? Na początku 1949 roku do wrocławskiego Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych dotarło prywatne zgłoszenie Edwarda Pilarskiego, zatrudnionego wówczas na posterunku Milicji Obywatelskiej w Lwówku Śląskim. Twierdził on, że w Lubomierzu w kościele parafialnym, a dokładniej w podziemnym "grobowcu dawniejszych księży", znajdują się wartościowe "remanenty poniemieckie". Przeprowadzenie akcji zlecono inspektorowi Leonardowi Rogali, który po wstępnym rozeznaniu terenowym, przeprowadzeniu kilku spotkań i znalezieniu robotników (koszt robocizny wyniósł 1,5 tys. zł), rozpoczął poszukiwania. Ich efekt znamy dzięki sprawozdaniu zachowanemu do dziś w Archiwum Państwowym we Wrocławiu: "Na podstawie uzyskanych informacji od szefa Urzędu Bezpieczeństwa w Lwówku oraz od Komendanta Powiatowej Komendy Milicji Obywatelskiej, że w podziemiach kościoła w Lubomierzu znajdują się zamurowane, względnie zakopane, skarby poniemieckie (...) udałem się (...) do wspomnianego kościoła, celem dokonania szczegółowej penetracji tego podziemia. Po przybyciu na miejsce całą tę akcję uzgodniłem z miejscowym proboszczem ks. Bernardem Pyclikiem. Aby dostać się do podziemi, trzeba było odkuć płytę zamykającą otwór do tegoż podziemia. Po usunięciu zabetonowanej płyty, wszedłem wraz z Komisją do podziemia. W podziemiach zostały zbadane wszystkie ściany i sklepienia. W podejrzanych miejscach były przebijane otwory w murze i podłodze kamiennej, jednak nie natrafiono na ślady jakichkolwiek zakopanych lub zamurowanych skarbów". Warto na chwilę zatrzymać się przy wybranych osobach, które pomogły wrocławskim poszukiwaczom. Jak się okaże, ich życiorysy stanowią nader ciekawe i niemal zapomniane już wątki w historii powojennej Polski. Jedną z nich był Ludwik Komisiewicz, pełniący funkcję Komendanta Powiatowego MO w Lwówku Śląskim. Urodził się w 1913 roku w Zborowie (ob. na Ukrainie), jako Jakub Beker. Po uzyskaniu pełnoletności, imał się wielu prac, pomagając najczęściej rozmaitym rzemieślnikom. W 1941 roku wstąpił do armii Andersa, lecz z niewiadomych przyczyn zdezerterował. Obawiając się skutków tej decyzji, kupił, od przygodnie spotkanego Polaka, dokumenty zwolnienia z łagru na nazwisko Komisiewicz. W nowej roli w 1943 roku wstąpił do armii Berlinga, gdzie ukończył kurs na oficera polityczno-wychowawczego. Po demobilizacji w roku 1946 został skierowany do Komedy Powiatowej MO we Wrocławiu, a następnie przeniesiony do MO w Wałbrzychu i wreszcie do Komendy w Lwówku Śląskim. Po rozpoznaniu go w Jeleniej Górze przez byłych mieszkańców Zborowa, uznany dawnym członkiem UPA, został zatrzymany 2 sierpnia 1950 roku. Szybko przyznał się do posługiwania się sfałszowanymi dokumentami oraz narodowości ukraińskiej, lecz z całą stanowczością wyparł się związków ze wschodnimi nacjonalistami. Na podstawie wyroku WSR we Wrocławiu wiosną 1951 roku został skazany na 10 miesięcy więzienia. (2) Nie można pominąć kolejnego z wymienionych w aktach PPT, a mianowicie proboszcza z Lubomierza. Urodzony w 1896 roku pod Żywcem, 19 lat później wstąpił do Legionów Polskich, biorąc udział w walkach na froncie wschodnim. Tam też został ranny, a nawet dostał się do niewoli rosyjskiej. Po zakończeniu I wojny światowej powrócił do kraju, gdzie odznaczono go Krzyżem Walecznych. Kilka lat potem służył w Wojsku Polskim, uczestnicząc w wojnie polsko-bolszewickiej. Po zdemobilizowaniu, jego droga życiowa skierowała się w zupełnie inną stronę. W 1923 roku wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie, gdzie cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Skutki kolejnej wojny odczuł w największym stopniu od września 1942 roku, kiedy w Słobódce Dżuryńskiej zorganizowano placówkę Armii Krajowej. Ksiądz Pyclik natychmiast włączył się w konspiracyjną działalność, przybierając pseudonim "Żaba", pełniąc obowiązki kapelana Obwodu Czortków. Okazało się, że zamiast walczyć z Niemcami, od stycznia 1944 roku przyszło mu chować ofiary bojówek UPA. W sierpniu tego samego roku został mianowany administratorem parafii w Jazłowcu, gdzie mimo zagrożeń ze strony władz sowieckich i nacjonalistów ukraińskich, udzielał pomocy ukrywającym się działaczom konspiracji niepodległościowej. Pomagał im w bezpiecznym opuszczeniu Kresów. Ksiądz Pyclik wytrzymał do listopada 1945 roku. Wówczas to wyjechał z Jazłowca i w połowie grudnia osiedlił się na Dolnym Śląsku, w Lubomierzu, gdzie roztoczył opiekę duszpasterską nad ludnością polską. Nie bez znaczenia był fakt, że wśród niej znajdowała się grupa jego dawnych parafian. Ponieważ publicznie gardził bolszewikami, na skutek donosu wójta jednej z okolicznych gmin, już w kwietniu 1946 roku Urząd Bezpieczeństwa podjął wobec miejscowego wikariusza działania zmierzającego do jego przesłuchania. Po zebraniu dowodów, w nocy z 13 na 14 lipca, ks. Pyclik został zatrzymany przez funkcjonariuszy UB. Po krótkim pobycie w budynku lwóweckiej bezpieki przewieziono go do aresztu śledczego przy Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego we Wrocławiu. Kolejny etap nastąpił 26 sierpnia, kiedy przed Wojskowym Sądem Rejonowym rozpoczęła się rozprawa, zakończona uznaniem Bernarda Pyclika za chorego, mającego "urojenia wyrażające się w nieprzychylnych stwierdzeniach i stosunku do Związku Radzieckiego". Dzięki opinii profesora Adriana Demianowskiego, 11 października uwolniono ks. Pyclika od odpowiedzialności za czyny, które zagrożone były karą wielu lat więzienia. Po powrocie do Lubomierza, przez kolejne lata był poddawany wzmożonej inwigilacji ze strony organów UB (m.in. za pośrednictwem kilku informatorów). (3) Wróćmy jednak do głównego wątku. Wizja depozytów ukrytych na terenie Lubomierza była na tyle silna, że nadal gromadzono wszelkie informacje od świadków i innych osób, podczas rozmaitych poszukiwań w okolicy. Dzięki temu we wrześniu inspektor PPT, Aleksander Pukanow, mógł zapisać w swym notatniku kolejne, potencjalne miejsce ukrycia: "Lubomierz, ulica Dworcowa 66. Klasztor sióstr Urszulanek, przedmioty naukowe". Według lakonicznych przekazów utrwalonych w formie nieczytelnej zapiski w tabelce, efektem akcji przeprowadzonej 26 września było zabezpieczenie 24 "przyrządów i przedmiotów naukowych", które wyszczególniono na specjalnym protokole, dostarczonym 19 października do Wydziału Handlowego. Niestety nie wiadomo, co dokładnie znaleziono na miejscu. Biorąc pod uwagę fakt funkcjonowania w mieście kilku dużych szkół, mogły to być: mikroskopy, rozmaite narzędzia pomiarowe oraz sprzęt laboratoryjny. Pozyskane jednak dobra zachęciły do dalszego tropienia. Wkrótce inspektor Pukanow mógł z satysfakcją przygotować znacznie dłuższą listę ukrytych depozytów. Co prawda nie przetrwała lista odnalezionych rzeczy, lecz dysponujemy innym, ważnym zapisem: "Pomoce naukowe według protokołu zdawczo-odbiorczego i komisyjnej wyceny w ilości 271 pozycji. W związku ze sporządzonym protokołem zdawczo-odbiorczym anuluje się wykaz z dnia 28 października 1949 roku, przesłany na Radę Techniczno-Gospodarczą - do opracowania (...) tak zwanych remanentów poniemieckich". Pozostał również cenny ślad w postaci lakonicznej wzmianki o tym, iż odpis protokołu o zabezpieczonych przedmiotach został złożony przełożonej klasztoru. Niestety, ostatnie Urszulanki opuściły klasztor w Lubomierzu w 1958 roku. Jedne odnalezione, inne zaginione Mimo zakończenia prac Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, nadzieja na odnalezienie skarbów pozostała. Przez kolejne dekady w wielu miejscach poszukiwano, z różnym skutkiem, rozmaitego mienia poniemieckiego. Jako że los bywa przewrotny, jedne z najciekawszych odkryć dokonano zupełnie przypadkowo. W 1972 roku jedno z dzieci bawiących się obok lubomierskiej kaplicy Św. Krzyża, zauważyło wystający z ziemi niewielki drut. Po pociągnięciu go, oczom dziatwy ukazał się wylew garnka, wokół którego był owinięty drugi koniec drutu. Jakież było ich zdziwienie, kiedy okazało się, że w starym naczyniu znajdowały się złote dukaty pochodzące z kilkunastu państw europejskich! Co ciekawe, niewielka świątynia położona jest obok starego mostu, którego niegdyś zdobiła rzeźba Św. Nepomucena! Oznacza to jedno: słowa opatki o ukryciu skarbu w pobliżu figury były prawdziwe! Jak potoczył się los cennych dukatów? Według niepotwierdzonych przekazów około 30 sztuk nabył pewien kolekcjoner z Jeleniej Góry. Ktoś doniósł o tym milicji, która kazała zwrócić kilkusetletnie monety. Odzyskano... 5 sztuk, zaś reszta czekała spokojnie w ogrodzie kolekcjonera, który w tym czasie przebywał w więzieniu. Po wyjściu na wolność większość została sprzedana na zachód. Dalej ślad się urywa. Poszukiwaczom skarbów dodam, że ów człowiek zmarł kilka lat temu, a zatem nie ma szans na pozyskanie dokładnej wiedzy o tym niezwykłym znalezisku. Udało mi się jedynie ustalić, że najstarsza moneta (wybita w Salzburgu) pochodziła z 1630 roku, a najmłodsza (z Watykanu) z 1776 roku. Wśród 25 ukrytych sztuk znalazły się również egzemplarze wybite w miastach położonych na terenie takich współczesnych państw, jak: Austria, Czechy, Holandia, Niemcy, Węgry i Włochy. Nie minęło dziesięć lat, jak miejscowy grabarz, podczas kopania grobu na cmentarzu parafialnym, znalazł kilka złotych dukatów wykonanych w... Transylwanii! Według nieoficjalnych informacji w latach 80. trzymano je w domu rodzinnym, aż do śmierci znalazcy. Następnie syn grabarza miał sprzedać te wyjątkowo cenne i zarazem unikalne monety kupcowi pochodzącemu z Niemiec. Jednego z ostatnich znalezisk dokonano 9 października 2008 roku. Podczas prac remontowych wykonywanych na wieży dachu ratusza, jeden z pracowników firmy wyjął z kopuły metalową puszkę, w której znajdował się dokument z rożnymi stylami pisma neogotyckiego. Pierwszy wpis pochodził z 1802 roku, zaś ostatni z 1874 roku. Po przetłumaczeniu okazało się, że jest to kronika Lubomierza, którą opracowano i wydano w formie książki. Jej promocja miała miejsce 5 września 2014 roku w sali konferencyjnej Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze. Warto nadmienić, że do dzisiaj proboszcz w Lubomierzu podczas uroczystości religijnych używa cennej pamiątki po tutejszych zakonnicach: - W pierwszej połowie XVIII wieku przeorysza Benedyktynek z klasztoru w Liebenthal ufundowała srebrną monstrancję, złoconą ogniowo, z medalionami sześciu ewangelistów. Wykonał ją wrocławski złotnik Johann Klinge w 1721 roku. Monstrancja ta (h=72 cm, m=3675 g), była nawet wystawiana w Breslau w 1905 roku na wystawie z okazji Zjazdu Katolików Niemieckich - mówi Wojciech Mencel, autor książki "The Vratislavia / Breslau. Silver marks from 1539 to 1945". Na marginesie. Odwiedzając te dolnośląskie miasteczko, kojarzone obecnie z filmem "Sami swoi" oraz Ogólnopolskim Festiwalem Filmów Komediowych, polecam odwiedzić Muzeum Klasztorne, otwarte latem br. Szymon Wrzesiński Przypisy: 1 - R. Primke, "Skarb przeoryszy z Lubomierza", www.izerskie.info 2 - Jego brat został zastrzelony jako członek oddziału UPA. Więcej: Akta sądowe Jakuba Bekera, Archiwum IPN Wrocław, 21/4510 3 - W 1953 r. w sprawie ks. Pyclika założono tzw. agencyjne rozpracowanie pod kryptonimem "Orkan". W 1954 r. wymuszono na kurii wrocławskiej przeniesienie go do parafii Mrozów k. Środy Śl. Prowadzona inwigilacja nie potwierdziła aktywności ks. Pyclika w ramach zorganizowanych struktur antypaństwowych. Wiosną 1963 r. ks. Pyclik wystąpił do Kurii Arcybiskupiej we Wrocławiu z prośbą o zwolnienie z zajmowanego stanowiska. Została ona przyjęta. Zmarł 13 IX 1964 r. w Mrozowie. Na podstawie: "Konspiracja i opór społeczny w Polsce 1944-1956. Słownik biograficzny", t. 3, Wrocław 2007