Żywioł zabił kilkadziesiąt osób. Przed kościołem, na pokrytej błotem murawie, stoją rodzice i opiekunowie, słuchając kolejnych nazwisk odczytywanych przez megafon. To nazwiska dzieci, które zostały ewakuowane do kościoła. Dorośli czekają w niepokoju, niektórzy trzymają za rękę inne swoje dzieci, czekające na rodzeństwo. Ze świątyni wychodzą uczniowie. Jedna z kobiet, Deanna Wallace, spostrzega swoją 16-letnią córkę, która biegnie do niej i rzuca się jej w ramiona tak mocno, że odpycha matkę kilka kroków w tył. Przed chwilą pani Wallace rozmawiała z inną kobietą, Tonyą Sharp. Tonya wciąż nie znalazła swojej córki, siedemnastolatki cierpiącej na epilepsję. Martwi się, że córka nie zdążyła wziąć leków. Wielu rodziców odnajduje swoje dzieci, płacząc, chwyta je w ramiona. Inni muszą czekać, bojąc się najgorszego i mając nadzieję, że obawy się nie spełnią. Jeden z rodziców Murray Evans opowiada agencji AP, jak w poniedziałek specjalnie nie poszedł do pracy, by być blisko szkoły swoich dzieci. Kiedy tornado uderzyło, Evans ruszył do szkoły po dziewięcioletniego syna i siedmioletnią córkę. Przed szkołą czekała już długa kolejka rodziców. Shelli Smith musiała szukać swoich dzieci na piechotę. Najpierw dotarła do 14-letniej córki Tiauny, ale szukała jeszcze 16-letniego syna o imieniu TJ. Chłopiec skontaktował się z nią, pożyczając telefon od kolegi i powiedział, gdzie jest. Z powodu blokad na drogach pani Smith nie mogła tam dojechać samochodem i szła do niego przez trzy godziny. Potem czekała ich jeszcze długa droga powrotna do miejsca, gdzie kobieta zostawiła auto. Chociaż Moore przywykło już do tornad, to niszczycielska siła ostatniego żywiołu zaskoczyła wszystkich. Jednak z mieszkanek opowiadała telewizji CNN: - Kiedy wróciłam, zdałam sobie sprawę, że mojego domu już nie ma. Fasada stała, ale część z tyłu za nią znikła. (...) Straciliśmy zwierzęta, straciliśmy wszystko - lamentowała kobieta, kończąc jednak słowami: - moja rodzina i ja jesteśmy w porządku i trzeba z tego wyjść. Steve Wilkerson również stracił dom, ale powiedział, że jest szczęśliwy, bo jego rodzina ocalała. - Wszystko odbuduję, trzeba iść dalej. Chce mi się płakać, ale trzeba być silnym i iść dalej. Kobieta o imieniu Elizabeth, z pokaleczoną twarzą, opowiadała stacji KFOR-TV, jak biegła autostradą, by dotrzeć do domu, gdzie był jej pies, Ginger. Gdy dobiegła na miejsce, złapała psa i ukryła się z nim w wannie, zakrywając się poduszkami, gdy tymczasem wiatr roztrzaskał szyby w oknach domu. - Nie mogę uwierzyć, że to przeżyłam - opowiadała. Tornado uderzyło wieczorem w 55-tysięczne Moore, położone ok. 16 km na południe od Oklahoma City. Towarzyszyły mu wiatry wiejące z prędkością nawet 320 km na godzinę; lej tornada był szeroki na 3 km. Trąba powietrzna w ciągu ok. 40 minut przemierzyła 32 km. Zaraz po przejściu tornada wyruszyły służby ratownicze. Również mieszkańcy miasteczka chodzili od jednego zniszczonego domu do drugiego, szukając tych, którzy przeżyli. Wśród kilkudziesięciu ofiar śmiertelnych jest co najmniej 20 dzieci. Władze obawiają się, że mogło ich zginąć więcej, nawet 40. Moore zostało już częściowe zniszczone w maju 1999 roku przez potężne tornado, które zabiło wówczas 41 osób. Jak ustalono, towarzyszące mu wówczas wiatry wiały z największą prędkością kiedykolwiek zmierzoną przy powierzchni Ziemi.