1 października 1999 r. mężczyzna z białoruskiej wsi pojechał sprzedawać ziemniaki do Puchowic. Wziął ze sobą córkę i wsiedli do pociągu. W pewnym momencie ojciec przysnął. Gdy się obudził, czterolatki nigdzie nie było. Matka dziewczynki była przekonana, że dziecko zostało porwane. Przez kilka dni rodzice chodzili po stacjach, rozwieszali ogłoszenia, wypytywali pasażerów i sprzedawców dworcowych. Zaglądali także w pobliskie studnie, czy dziecko do którejś z nich nie wpadło. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, rodzice zgłosili się na policję. W sierpniu tego roku młody mężczyzna zgłosił się na policję w Rosji. Opowiedział o swojej 24-letniej znajomej. "Była sierotą, spędziła dzieciństwo w domu dziecka, a następnie trafiła do rodziny zastępczej. Pamięta, że zgubiła się w pociągu" - powiedział. Mężczyzna odkrył w internecie historię dziewczyny, która zaginęła na Białorusi. Zgadzało się jej imię - Julia - oraz opis, w tym charakterystyczna blizna na czole. Funkcjonariusze skontaktowali się z 24-latką, która opowiedziała o wszystkim, co pamięta z dzieciństwa. Mówiła, że zaginęła w pociągu, pamiętała młodszego brata i starszą siostrę, a także kojarzyła, że w 1999 r. znaleziono ją na stacji kolejowej w rosyjskim Riazaniu. "Następnie przeprowadzono badania DNA Julii i jej domniemanej matki. Pokrewieństwo zostało potwierdzone" - informuje białoruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. 24-letnia Julia spotkała się ze swoimi krewnymi w regionie mińskim. "Nigdy nie straciliśmy nadziei" - mówiła matka dziewczyny, ledwo powstrzymując łzy. Adam Zygiel