Zero - to liczba dnia dla Viktora Orbana i jego politycznych sojuszników w Parlamencie Europejskim. Dokładnie zero stanowisk przewodniczących i wiceprzewodniczących komisji parlamentarnych otrzymała dopiero co stworzona prawicowo-populistyczna frakcja Patrioci dla Europy. Podobny los spotkał nacjonalistyczną Europę Suwerennych Narodów (ESN), czyli polityczną grupę założoną przez Alternatywę dla Niemiec. Liczby bezwzględne dla Orbana 23 lipca eurodeputowani po raz pierwszy zebrali się na posiedzeniach 20 stałych komisji i czterech podkomisji działających w europarlamencie. W głosowaniach wybrano 24 przewodniczących i 90 wiceprzewodniczących. Na kolejnych posiedzeniach obsadzonych zostanie pozostałych sześć wolnych stanowisk wiceszefów komisji i podkomisji. Europejska Partia Ludowa (EPL) ma przewodnictwo w siedmiu komisjach i jednej podkomisji, a do tego 26 wiceprzewodniczących w komisjach i pięciu w podkomisjach. Druga największa frakcja w europarlamencie, Socjaliści i Demokraci (S&D), kieruje pracami pięciu komisji. Ma też 19 wiceprzewodniczących komisji i czterech wiceszefów podkomisji. Trzeci z nieformalnych koalicjantów, liberałowie z Odnowić Europę (RE), dostali stanowisko szefa w dwóch komisjach i jednej podkomisji, mają również 12 wiceprzewodniczących komisji i jednego w podkomisji. Jeśli chodzi o nieformalną opozycję w Parlamencie Europejskim, to Zieloni otrzymali kierownictwo dwóch komisji, a także sześć stanowisk wiceprzewodniczących komisji. W podkomisjach mają jednego przewodniczącego i dwóch wiceprzewodniczących. Lewica otrzymała po jednym przewodniczącym komisji i podkomisji, a także pięć stanowisk wiceszefa komisji. Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR) kierują pracami trzech komisji, mają też ośmiu wiceprzewodniczących komisji i dwóch wiceprzewodniczących podkomisji. Klęska w podziale stanowisk w europarlamentarnych komisjach to nie pierwszy policzek dla Orbana w nowej kadencji Parlamentu Europejskiego. Pierwszy cios otrzymał, kiedy rządząca w PE nieformalna większość nie zaprosiła go na inauguracyjne posiedzenie europarlamentu, gdzie jako szef rządu kraju sprawującego prezydencję w UE miał odpowiadać na pytania eurodeputowanych. Drugi policzek unijny mainstream wymierzył Orbanowi przy okazji wyboru władz nowego PE - frakcja węgierskiego polityka nie otrzymała ani jednego z 14 stanowisk wiceprzewodniczącego i ani jednego z pięciu stanowisk kwestorów, chociaż jest trzecią największą grupą polityczną w PE. "Kordon sanitarny" mainstreamu działa Czarno na białym widać, że jedyną prawicową formacją, z którą unijny mainstream prowadzi dialog jest EKR, gdzie frakcją współrządzą Bracia Włosi premier Giorgi Meloni oraz Prawo i Sprawiedliwość. Patrioci dla Europy oraz Europa Suwerennych Narodów zostali, zgodnie z zapowiedziami polityków EPL, S&D oraz RE, objęci tzw. kordonem sanitarnym. Oznacza to wykluczenie tych ugrupowań z podziału jakichkolwiek stanowisk politycznych czy administracyjnych. Interia pisała o tym już 11 lipca, powołując się na kilka źródeł w Parlamencie Europejskim. - Zapadła decyzja, nie mamy zamiaru współpracować z frakcją Orbana i powoływać ich ludzi na szefów komisji - mówił nam wówczas Krzysztof Brejza, europoseł Koalicji Obywatelskiej i członek EPL, dodatkowo zapewniając, że skrajna prawica i populiści "będą w izolacji". - Żadnych układów z przyjaciółmi Putina. Jednego dnia się ściskają, a chwilę później Putin morduje dzieci w Ukrainie - nie pozostawił wątpliwości poseł Brejza. Już wówczas przygotowywano się do pozbawienia frakcji Orbana jakichkolwiek wpływów personalnych w europarlamentarnych komisjach. - Wyliczając to statystycznie, powinny im przypadać dwie komisje, ale w sytuacji, gdy będzie "kordon sanitarny", najpewniej trafią w ręce chadeków i socjalistów - przewidywał inny z naszych rozmówców, również polityk EPL. Kłopoty piętrzą się przed Orbanem Rozmówcy Interii z Parlamentu Europejskiego podkreślają dwa kluczowe powody politycznej marginalizacji Orbana. Pierwszym jest skład i charakter jego frakcji. Są w niej ugrupowania skrajnie prawicowe, populistyczne, antyunijne i prokremlowskie - m.in. holenderska Partia Wolności, francuskie Zjednoczenie Narodowe, włoska Liga czy hiszpański Vox. Drugim powodem jest "misja pokojowa" Orbana, w którą wyruszył, kiedy tylko Węgry przejęły prezydencję w UE. Węgierski polityk spotkał się wtedy z Władimirem Putinem, Wołodymyrem Zełenskim, Xi Jinpingem i Donaldem Trumpem, w każdym z tych miejsc przedstawiając się jako przedstawiciel kraju przewodzącego aktualnie Unii. Ruch Orbana wywołał wściekłość w europejskich stolicach, bo - po pierwsze - nie miał do niego żadnego upoważnienia ze strony Brukseli, a po drugie działał w kontrze do dawno ustalonych interesów UE. - Moskiewska eskapada Orbana odegrała tutaj bardzo ważną rolę - ocenił w rozmowie z Interią Adam Jarubas, wiceprezes i europoseł PSL. - Orban stał się najważniejszym punktem odniesienia dla wszystkiego, co antyunijne i antyeuropejskie. Jego frakcja jest antydemokratyczna i autorytarna, szkodzi Europie i trzeba ją osłabiać, a nie wzmacniać - podkreślił polityk należący do EPL. Marginalizacja w Parlamencie Europejskim to aktualnie niejedyny problem węgierskiego premiera. To wierzchołek góry lodowej. Jak pisaliśmy niedawno w Interii, państwa unijne po raz pierwszy w historii na poważnie rozważają możliwość skrócenia prezydencji jednego z państw członkowskich ze względu na jego szkodliwość dla interesów UE. Dopóki decyzja w tej sprawie nie zapadnie, wiele krajów UE zamierza bojkotować spotkania, zwłaszcza nieformalne, organizowane przez węgierską prezydencję. Co więcej, w sukurs przychodzą im tu instytucje unijne - m.in. Komisja Europejska i wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa - które albo same bojkotują spotkania organizowane przez Orbana, albo ułatwiają ten bojkot innym. Mocarstwowe plany Orbana legły w gruzach Polityczna rzeczywistość jest dla Orbana brutalna. Od przejęcia prezydencji w UE przez Węgry nie minął jeszcze miesiąc, a mocarstwowy plan węgierskiego premiera już legł w gruzach. Orban liczył, że jeśli stworzy najsilniejszą prawicową frakcję w PE, to zmusi unijny mainstream do zakończenia marginalizacji prawicy w europarlamencie, pokaże światu, że Europa skręca w prawo, a on sam zyska potężne narzędzie wzmacniające jego pozycję negocjacyjną w rozmowach z Komisją Europejską (m.in. o odblokowaniu funduszy z węgierskiego KPO, których Budapeszt desperacko potrzebuje). Z kolei poprzez "misję pokojową" i rozmowy z Putinem, Xi i Trumpem chciał zapewnić Węgrom status rozgrywającego w realiach nowej "zimnej wojny" Zachodu ze Wschodem. Chciał uczynić z Węgier kraj-pośrednika, który rozmawia ze wszystkimi i z którym rozmawiają wszyscy. Tymczasem Węgry nie tylko nie zostały żadnym rozgrywającym na scenie globalnej, ale też ściągnęły na siebie gniew swoich unijnych partnerów, za co mogą w przyszłości słono zapłacić, bo ich pozycja w UE od dawna nie jest silna. Jedyne, na co Orban może jeszcze liczyć, to wpływ na UE poprzez Radę Europejską. Węgierski przywódca kalkulował, że w europarlamencie może nie pokonać oporu unijnego mainstreamu i nie osiągnąć swoich celów. Dlatego przygotował też plan B - na kurs Unii chce wpływać poprzez Radę Europejską, w której jego frakcja miałaby mniejszość blokującą niekorzystne decyzje unijnych potęg. - Dlatego zaprosił do swojej inicjatywy przede wszystkim partie, które albo rządzą aktualnie, albo mają bardzo dobre widoki na przejęcie władzy w niedalekiej przyszłości - tłumaczył swego czasu w rozmowie z Interią dr Dominik Hejj, politolog, ekspert od węgierskiej sceny politycznej i autor książki "Węgry na nowo. Jak Viktor Orbán zaprogramował narodową tożsamość". Zadanie Orbana nie będzie łatwe. W zależności od tematu głosowania Rada Europejska podejmuje decyzję jednogłośnie, większością zwykłą (14 państw członkowskich) albo większością kwalifikowaną (55 proc. państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności UE). Węgierski premier chciałby mieć możliwość blokowania przynajmniej głosowań przy większości kwalifikowanej, ale szanse powodzenia nie są wielkie. Dlaczego? Dobrze wytłumaczył to na łamach Interii Wojciech Przybylski, redaktor naczelny "Visegrad Insight" i prezes Fundacji Res Publica: - Orban układa się z równie bezwzględnymi graczami jak on sam, chociaż fakt, że oni wszyscy rozumieją się w tej bezwzględności. To taka polityczna grupa rekonstrukcyjna, którą z racji pochodzenia założycieli nazywam grupą habsburską. Łukasz Rogojsz