- Każdy niewinny człowiek, który zginie w Afganistanie to o jednego za dużo. Opłakujemy każdą ofiarę. Każdy niewinnie ranny to o jednego za dużo. Współczujemy im i ich rodzinom - oświadczyła Merkel, która przedstawiła w parlamencie informację rządu na temat piątkowej akcji w Kunduzie. Zastrzegła, że informacje na temat liczby ofiar oraz tego, czy byli wśród nich cywile, nadal są sprzeczne. Zaznaczyła równocześnie, że głęboko ubolewa nad tym, jeśli niewinni ludzie zostali ranni albo zginęli także wskutek niemieckich działań w Afganistanie. - Wyczerpujące wyjaśnienie piątkowego zajścia i jego konsekwencji jest dla mnie i dla całego rządu federalnego oczywistym nakazem - powiedziała. Podkreśliła, że nie chodzi o to, by przedstawić coś w lepszym świetle, ale - jak dodała - nie zaakceptuje "przedwcześnie formułowanych sądów". - Wypraszam to sobie - oświadczyła Merkel, dodając, że chodzi o oceny wyrażane "zarówno w kraju, jak i zagranicą". W nocy z czwartku na piątek wezwany przez niemieckie wojsko amerykański myśliwiec F-15E zbombardował w okolicy Kunduzu na północy Afganistanu dwie uprowadzone przez talibów cysterny z benzyną, przeznaczoną dla sił ISAF. Początkowo Bundeswehra informowała, że w wyniku akcji zginęło 56 talibskich rebeliantów, chociaż miejscowe władze twierdziły, że liczba ofiar jest znacznie większa i ucierpiała również ludność cywilna. We wtorek ISAF wydał oświadczenie, że w ataku "oprócz talibów zginęli bądź zostali ranni cywile". Okoliczności akcji bada zespół dochodzeniowy sił ISAF. Bombardowanie skrytykowały niektóre kraje europejskie, w tym Francja i przewodnicząca UE Szwecja, nie czekając na wyniki dochodzenia. Jednocześnie zaangażowanie sił Bundeswehry w Afganistanie stało się tematem kampanii przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech. Merkel broniła również celowości misji NATO w Afganistanie oraz udziału w niej Niemiec. Jak zaznaczyła, "Afgańczycy nie chcą być pozostawieni sami w walce przeciwko talibom". Przypomniała także o okolicznościach decyzji o międzynarodowej interwencji w Afganistanie. "W piątek minie ósma rocznica zamachów z 11 września 2001 r. (...) Również Niemcy są w wizjerze terrorystów - zauważyła. - Nie wolno mylić przyczyn i skutków. Misja w Afganistanie była nasza reakcją na terror, który miał tam swój początek, a nie odwrotnie". Zdaniem Merkel jeszcze w tym roku należy uzgodnić z nowo wybranym prezydentem Afganistanu szczegóły dotyczące przejmowania przez to państwo odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. W tym celu Niemcy, Francja i Wielka Brytania zaproponowały zwołanie międzynarodowej konferencji. "Chodzi o wypracowanie uzgodnionej na płaszczyźnie międzynarodowej strategii przekazywania odpowiedzialności" - wyjaśniała. Także szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier ocenił, że konieczne jest "uzgodnienie jasnej" perspektywy dotyczącej kontynuacji misji ISAF i przejmowania przez Afgańczyków odpowiedzialności za bezpieczeństwo i odbudowę. Odrzucił żądania wycofania niemiecki sił z Afganistanu, formułowane głównie przez populistyczna partię Lewica. "Nie możemy po prostu bezmyślnie się wycofać. To nieodpowiedzialność" - dodał. Opozycyjna partia Zielonych ostro zaatakowała z kolei ministra obrony Niemiec Franza Josefa Junga, zarzucając mu kłamstwo w sprawie cywilnych ofiar ataku lotniczego w Kunduzie. "Minister obrony stał się ciężarem dla niemieckiej polityki w sprawie Afganistanu" - oświadczył wiceprzewodniczący frakcji Zielonych Juergen Trittin. Jung i podległy mu resort przez kilka dni po piątkowej akcji utrzymywali, że ludność cywilna nie ucierpiała. Dopiero w poniedziałek minister po raz pierwszy publicznie przyznał, że cywile mogli zginąć i wyraził ubolewanie. Kontyngent niemiecki w Afganistanie liczy obecnie ok. 4.220 żołnierzy. Stacjonują oni w północnym regionie kraju. Anna Widzyk