Czy Merkel potrzebuje trenera? O hasła takie, jak przełom energetyczny, koniunktura, czy układ o wolnym handlu, szef BDI tym razem tylko się otarł. W centrum jego zainteresowania były skutki kryzysu migracyjnego.- Musimy powiedzieć, jak chcemy sobie z tym wszystkim poradzić i musimy dać obywatelom szansę udziału w dyskusji o tym, w jakim stopniu Niemcy chcą być krajem imigracyjnym - powiedział Grillo, wzywając polityków do otwartości. Zdaniem szefa niemieckiego przemysłu politycy muszą jasno powiedzieć ludziom, że kryzys migracyjny jest wprawdzie do pokonania, ale będzie to trudne i będzie wymagało od społeczeństwa ofiar. Przede wszystkim kosztowna będzie integracja migrantów. Na prowadzonej przez rząd RFN polityce gospodarczej Grillo, przedsiębiorca z Duisburga, nie zostawił suchej nitki. Jego zdaniem, wielka koalicja strzeliła sobie kilka samobójczych bramek: płacą minimalną, emeryturą możliwą już w wieku 63 lat, mytem i wieloma innymi tematami. Tymczasem potrzebne są inwestycje publiczne, których jest za mało, konieczne są też działania dla zwiększenia konkurencyjności Niemiec. Pół żartem, pół serio szef BDI zaoferował się wręcz kanclerz Merkel jako osobisty trener, by uniknęła w przyszłości takich samobójczych bramek i poprowadziła drużynę we właściwym kierunku.Merkel nie przyjęła oferty. Mimo wszystko nadrzędną rolę odgrywa w społeczeństwie polityka, dlatego "role muszą być podzielone troszeczkę inaczej". Ale kanclerz i szefowa CDU jest świadoma, jak ważną rolę odgrywa dla Niemiec gospodarka. Poważnie traktuje więc słowa krytyki. Jedno z największych wyzwań Na spotkaniu z bossami niemieckiego przemysłu Angela Merkel skoncentrowała się jednak, w przeciwieństwie do szefa BDI, na kwestiach polityczno-gospodarczych. Kryzysowi migracyjnemu poświęciła uwagę tylko w kontekście europejskim. Bo też, jak stwierdziła, Europa stoi teraz przed jednym ze swoich największych wyzwań, błędnie wychodzono bowiem z założenia, że wojna w Syrii i jej skutki nie będą miały wpływu na nasz kontynent.Wyzwaniu temu nie podoła się na granicy niemiecko-austriackiej. - Musimy robić w Niemczech co się da, ale nie ulega wątpliwości, że jeżeli będziemy myśleli w zbyt wąskich kategoriach, jeżeli zbyt będziemy się koncentrowali na sobie, będzie to znowu niebezpieczne dla Europy - zaznaczyła kanclerz. Po raz kolejny podkreśliła, że pokonanie kryzysu migracyjnego możliwe jest tylko wówczas, gdy Europa będzie w stanie chronić swoich granic i jednocześnie zdoła podzielić uchodźców na wszystkie kraje członkowskie: - Musimy obstawać przy tym, by ciężar rozłożony był sprawiedliwie, inaczej cały system nie będzie funkcjonował.Stabilność w gospodarce i społeczeństwieSzef SPD, wicekanclerz i minister gospodarki Sigmar Gabriel uważa, że dwa procent wzrostu gospodarczego w tym i według prognoz także w przyszłym roku, to "całkiem dobry" wynik. Pozytywna jest też rekordowo niska stopa bezrobocia i rosnąca siła nabywcza. - Mimo to, zastanawiamy się, czy to się utrzyma - dywagował na spotkaniu z bossami przemysłu Gabriel. Nie bez znaczenia jest poczucie niepewności, słaba gospodarka światowa i oczywiście to, że - jak powiedział szef SPD - "przybywa do nas tak dużo ludzi". Jego konkluzja: Niemcy muszą pozostać państwem nie tylko ze stabilną gospodarką, ale też państwem ze stabilnym społeczeństwem.Od miesięcy wiele firm w Niemczech daje wolne pracownikom, którzy jako wolontariusze chcą pomóc w centrach dla uchodźców. Gabriel podziękował wszystkim tym ofiarnym ludziom i przedsiębiorcom. Podobnie jak kanclerz przyznał, że Niemcy stoją przed "ogromnymi wyzwaniami". Problemem nie jest przy tym liczba imigrantów przybywających do Niemiec, tylko tempo rozwoju sytuacji. Zdaniem Gabriela nie można popadać w zwątpienie, tylko trzeba pozostać realistą, bo stworzenie odpowiedniej infrastruktury umożliwiającej integrację imigrantów, w tym naukę języka i przygotowanie do zawodu, wymaga co najmniej dziesięciu lat.Gospodarka naciskaTakże niemiecka gospodarka zdaje sobie z tego sprawę, mimo to domaga się od polityki szybkich decyzji. - Doświadczenia z gastarbeiterami muszą być nauczką - uważa szef BDI Grillo, którego zdaniem kryzys migracyjny niesie w sobie też potencjał. Do obsadzenia jest obecnie 600 tys. miejsc pracy i są to tylko zarejestrowane wakaty. Fundacja Bertelsmanna wylicza w swojej aktualnej analizie, że dla zaspokojenia potrzeb rynku pracy do 2050 roku, rocznie musiałoby przybywać do Niemiec 200 tys. osób.- Głównym zadaniem jest integracja zawodowa możliwie wielu uchodźców - domaga się Ulrich Grillo. Jednocześnie przestrzega przed zbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Nie jest bowiem powiedziane, że uchodźcy natychmiast nauczą się języka i będą gotowi do pracy. Przede wszystkim tutaj gospodarka widzi zadania dla polityki. Nie może być bowiem rolą przedsiębiorstw urządzanie kursów niemieckiego i przygotowywanie imigrantów do wejścia na rynek pracy.Grillo ostrzegł też przed zniesieniem dla imigrantów płacy minimalnej. Jeżeli Niemcy mieliby wrażenie, że imigranci zabierają im miejsca pracy, byłoby to bardzo niebezpieczne. - Boję się, że nastroje raptownie się zmienią - zaznaczył szef BDI.Sabine Kinkartz / Elżbieta Stasik/Redakcja Polska Deutsche Welle