, który zanegował oficjalne wyniki wyborów i ogłosił się "legalnym wybrańcem ludu", siłą wdarli się do siedziby parlamentu - pałacu San Lazaro i próbowali zająć miejsca przeznaczone dla posłów prawicy i centrum oraz dla zaproszonych na piątkową inaugurację gości. Doszło do regularnej bitwy deputowanych zjednoczonej centroprawicy z lewicowymi napastnikami, w której zapomniano o parlamentarnym języku, a ręce, pięści i nogi zastąpiły argumenty merytorycznej dyskusji. Sala obrad podzielona została na dwa, obrzucające się wyzwiskami obozy, które obiecują trwać na swoich miejscach aż do przybycia , przypuszczalnie o godzinie 10 rano w dniu 1 grudnia. Z nieoficjalnych informacji wynika, że w siedzibie Kongresu planowane jest odcięcie światła i wody na najbliższe 48 godzin. Okolice pałacu San Lazaro oblepione są wizerunkami Marksa, Lenina, Che Guevary i Fidela Castro. Policja federalna i wojsko nie podejmuje jednak, jak dotychczas żadnej akcji, ograniczając się do niezbędnej prewencji. Zdecydowana większość meksykańskich analityków sądzi, że 1 grudnia dojdzie do siłowego rozwiązania konfliktu, o ile Lopez Obrador nie zrezygnuje ze swoich planów "marszu na miasto", okupacji głównych arterii stolicy, zablokowania przejść granicznych i paraliżu komunikacyjnego kraju. Przyciągający tłumy populistycznymi hasłami o państwie dobrobytu i równości, "ludowy Mesjasz" Obrador zdecydowanie traci jednak popularność zarówno na meksykańskiej prowincji, jak i wewnątrz własnej partii PRD, obawiającej się "kultu jednostki". Za konstytucyjnie wybranym prezydentem stoi armia i według najnowszego sondażu niezależnej grupy medialnej "GrupoCentro", blisko 78 proc. społeczeństwa. W godzinach popołudniowych w środę ogłoszony zostanie skład Gabinetu Bezpieczeństwa Narodowego, złożony z nowo powołanych szefów Ministerstw Obrony, Policji i Służb Wewnętrznych. Groźba wprowadzenia stanu wyjątkowego wisi w powietrzu.