- Masowe aresztowania i rewizje wtrąciły kraj z powrotem w stan zamrożenia, ale socjologowie stwierdzają większe pragnienie przemian - pisze niezależny tygodnik "Nasza Niwa" na swojej stronie internetowej. Według publicysty tygodnika najważniejsze jest to, że protesty sprzed dwóch lat dowiodły, iż ludzie wciąż wychodzą protestować przeciwko dyktaturze. "I właśnie te wystąpienia mają decydujące znaczenie w życiu kraju. Ich rozpędzanie tylko wzmacnia w ludziach przekonanie, że nikt ich nie słucha" - czytamy. Żona Andreja Sannikaua, jednego z kandydatów opozycji na prezydenta w 2010 roku, Iryna Chalip podkreśla na portalu Karta'97, że ostatnie dwa lata były bardzo trudne, ale jednocześnie bardzo szczęśliwe, bo pokazały, że "my wszystko zrobiliśmy dobrze, a oni - przegrali". - Nie chcę porównywać nas do żołnierzy z II wojny światowej, ale moralne aspekty są bardzo podobne. 19 grudnia i potem mogliśmy zobaczyć samych siebie takimi, jakimi zawsze pragnęliśmy być: odważnymi, szlachetnymi, zawziętymi, solidarnymi, zdolnymi do współczucia i poświęcenia - pisze Chalip, której mąż po wyjściu w tym roku z więzienia uzyskał azyl polityczny w Wielkiej Brytanii. Chalip podkreśla, że przed dwoma laty demonstracja zjednoczyła ludzi, którzy nie spotykają się ze sobą w codziennym życiu, i dała im poczucie solidarności. "I to był szczęśliwy dzień. Bo nasza fizyczna klęska, zadana przy użyciu pałek i butów, zapewniła nam moralne zwycięstwo" - ocenia. W rocznicę rozbicia protestów swoimi refleksjami na ten temat podzielili się też niektórzy liderzy opozycji. - Ani władze, ani opozycja nie wyciągnęli z tych doświadczeń wniosków - uważa ówczesny kandydat na prezydenta, szef kampanii "Mów Prawdę!" Uładzimir Niaklajeu, podkreślając, że opozycja nie wyszła poza zapowiedź przeanalizowania swoich ówczesnych błędów. Niaklajeu zwraca uwagę, że władze wywierają na opozycyjnych liderów i działaczy ogromne naciski, co uniemożliwia im wypracowanie wspólnej strategii. Inny kandydat na prezydenta, lider opozycyjnej partii Białoruski Front Narodowy Ryhor Kastusiou podkreśla natomiast, że rozbicie protestów wstrząsnęło białoruskim społeczeństwem i uświadomiło mu, że nie wszystko w kraju jest tak dobrze, zaś opozycji pozwoliło zmądrzeć. "Nasza Niwa" zwraca uwagę, że po dwóch latach wciąż pozostają bez odpowiedzi niektóre pytania związane z mińskim protestem. Na przykład nadal nie znaleziono człowieka, który tamtego wieczoru zaatakował siedzibę rządu, chociaż zarejestrowano go i na wideo, i na zdjęciach. - Czy doszło do zaplanowanej prowokacji? - pyta gazeta. Zwraca też uwagę, że wciąż nie wiadomo, czy liderzy opozycji, którzy wezwali ludność na demonstrację, mieli jakiś plan działania. Prasa rządowa nie wspomina w środę o rocznicy. Jedynie państwowa agencja BiełTA publikuje "retrospektywę" wydarzeń, pisząc m.in., że ponad 400 uczestników protestu zaczęło obrzucać budynek rządu kamieniami oraz butelkami, usiłując wtargnąć do środka. "Przy tym rozlegały się wezwania i hasła o charakterze ekstremistycznym ze strony niektórych kandydatów na prezydenta" - dodaje BiełTA. W wieczór po wyborach prezydenckich 19 grudnia 2010 roku milicja brutalnie zdławiła w Mińsku protest przeciwko oficjalnym wynikom, dającym prawie 80 proc. poparcia prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Po demonstracji do aresztów trafiło ponad 600 osób, wiele z nich skazano. Ówczesny kandydat na prezydenta Mikoła Statkiewicz odbywa wyrok sześciu lat kolonii karnej.