Dramat rozegrał się w sierpniu 2020 roku w USA. W minionym tygodniu doszło do posiedzenia ławy przysięgłych w sprawie Marka Wilsona. Przysięgli uznali jednogłośnie, że mężczyzna zasługuje na karę śmierci. Ostateczny wyrok wyda sędzia. W sierpniu 2020 roku Mark Wilson i jego partnerka zamieszkiwali w szopie udostępnionej przez rodzinę kobiety. Posesja należała do rodziny Bakerów. To właśnie 14-letni Tatyen Baker i jego 12-letni brat Robert stali się ofiarami 32-letniego dziś sprawcy. Szaleńczy mord Jak wynika z ustaleń śledczych, mężczyzna najpierw wielokrotnie uderzał chłopców młotkiem, po czym poderżnął im gardła. Z zeznań asystenta prokuratora cytowanych przez "New York Post" wynika, że jeden z chłopców miał niemal całkowicie odciętą głowę. Ciała braci zostały porzucone i prowizorycznie przykryte. Na zwłoki nastolatków natknęła się ich matka. Nagrany podczas przyznawania się do winy Do dziś nie jest jasne, dlaczego doszło do tak makabrycznej zbrodni. Jak czytamy, ważną rolę w śledztwie odegrała matka sprawcy. Zgodziła się ona nagrać swojego syna, kiedy ten przyznaje się do winy, czym doprowadziła do jego aresztowania. Na nagraniu słychać, jak kobieta radzi synowi, by ten poddał się badaniu na wykrywaczu kłamstw i w ten sposób oddalił od siebie podejrzenia. Wilson jednak wskazuje, że nie może tego zrobić, bo to on jest sprawcą morderstwa. Mówiąc to, zupełnie zmienia głos. Matka 32-latka zeznała, że często słyszała taką zmianę w głosie swojego syna. Późniejsze zeznania Wilsona nie przyniosły jednak ostatecznego wyjaśnienia. Mężczyzna wielokrotnie zmieniał wersje wydarzeń. Tłumaczył, że podczas ataku był pod wpływem narkotyków. W jednej z wersji mówił, że bał się zgłoszenia swojej sytuacji do opieki społecznej, innym razem tłumaczył, że planował masowy mord całej rodziny, a jeszcze innym oskarżał zamordowanych chłopców o przestępstwa lub mówił, że otoczenie oczekiwało od niego takiego działania.