We wszystkich 25 krajach Wspólnoty największym zmartwieniem jest frekwencja. Prognozy dotyczące zarówno starych krajów UE, jak nowych państw członkowskich są bezlitosne. Niemal wszędzie szacuje się, że do urn pójdzie nie więcej jak 30 procent głosujących, nie licząc krajów, gdzie głosowanie jest obowiązkowe. Na dużą frekwencję z pewnością nie można liczyć na przykład w Portugalii, gdzie niemal wszyscy będą żyć rozpoczynającymi się dzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego finałami mistrzostw Europy w piłce nożnej. W sondażu zamiar odpuszczenia eurowyborów zadeklarowała połowa obywateli. A w Polsce frekwencja wyniesie - według różnych szacunków - od 20 do 30 procent. W Wielkiej Brytanii eurowybory odbywają się jednocześnie z wyborami do władz lokalnych, które na Wyspach nie cieszą się popularnością. Jednak unijne wybory jeszcze mniej interesują Brytyjczyków. Władze liczą jednak na większą niż zwykle frekwencję. Dlaczego? Posłuchaj relacji korespondenta RMF Bogdana Frymorgena: Hiszpanie głosują w wyborach do parlamentu europejskiego już po raz czwarty i jak wynika z sondaży, do urn pójdzie rekordowa liczba osób; udział w głosowaniu deklaruje aż 70 proc. społeczeństwa. Choć Hiszpanom nie podoba się kampania wyborcza, twierdzą, że na Parlament Europejski trzeba głosować, bo to właśnie on podejmuje ważne decyzje, m. in. w sprawie subwencji czy dotacji. Większe niż zwykle zainteresowanie eurowyborami wykazują natomiast Niemcy. Więcej w relacji korespondenta RMF Tomasza Lejmana: Kiepsko wyglądają prognozy w nowych krajach UE. Szacuje się, że na Słowacji, Węgrzech czy Polsce do urn pójdzie co 3. obywatel, a w Czechach zaledwie co 4. Za naszą południową granicą do europarlamentu kandydują raczej osobliwości niż osobistości. W Czechach np. do Parlamentu Europejskiego startuje gwiazda filmów porno Dolly Buster i kosmonauta Vladimir Remek.