"Charlie Hebdo" w środę opublikował następną karykaturę Mahometa, ze łzą w oku i tabliczką z napisem "Jestem Charlie" (Je suis Charlie) - hasłem, pod jakim manifestowano we Francji przeciwko zamachowi na redakcję tygodnika, w którym zginęło 12 osób. Ten nowy rysunek wywołał falę manifestacji w krajach muzułmańskich, w tym w Turcji. Muzułmanie manifestowali w wielkich miastach Pakistanu, gdzie parlament jednogłośnie potępił publikację karykatur, uznając je za bluźniercze. W Karaczi doszło do starć z policją, kiedy tłum usiłował podejść pod francuski konsulat. Lekko ranny został pakistański fotoreporter. W drugim co do wielkości mieście Nigru, Zinder, zginęły cztery osoby: policjant i troje cywilów, a rannych zostało 45 ludzi - podało tamtejsze MSW. W Zinder podpalono 10 kościołów, a trzy splądrowano. Tamtejsi muzułmanie protestowali przeciw udziałowi prezydenta w paryskim marszu antyterrorystycznym. Zaatakowano też Instytut francuski, szkołę prowadzoną przez misjonarzy i siedzibę prezydenckiej partii demokratyczno-socjalistycznej. Według źródła policyjnego, na które powołuje się Reuters, część manifestantów była uzbrojona w łuki i strzały oraz pałki, a starcia były bardzo ostre. Najważniejsza według AFP była manifestacja w stolicy Jordanii Ammanie, gdzie w milczeniu przemaszerowało 2500 członków Bractwa Muzułmańskiego i organizacji młodzieżowych. Skupiający fundamentalistów Front Akcji Islamskiej, będący politycznym ramieniem Bractwa w Jordanii, w środę oznajmił, że "zamach na osobę proroka to zamach na wszystkich muzułmanów na całym świecie". Król Jordanii Abdullah II ibn Husajn, który wziął udział w niedzielnym marszu antyterrorystycznym w Paryżu, w czwartek nazwał tygodnik "Charlie Hebdo" nieodpowiedzialnym i niekonsekwentnym. W okupowanej przez Izrael Jerozolimie Wschodniej manifestowało kilkuset Palestyńczyków. Nieśli transparenty z napisami: "Islam religią pokoju", "Mahomet zawsze będzie naszym przewodnikiem". Skandowali: "Francuzi, banda tchórzy". Wielki mufti Mohammad Husejn nie wspomniał w piątkowym kazaniu o "Charlie Hebdo". W środę mówił o obrazie muzułmanów przez tygodnik i potępił "terroryzm pod wszelkim jego postaciami". W Chartumie po modlitwach manifestowało krótko kilkuset muzułmanów, domagając się wydalenia francuskiego ambasadora i wznosząc okrzyki na cześć proroka. Na niesionym przez nich transparencie widniało hasło: "Rząd francuski powinien przeprosić". W Tunisie imam Nureddin Chadmi, były minister ds. religii, nie mógł skończyć kazania. Mówił: "Jesteśmy przeciwni wszelkim zamachom na naszego proroka, ale to nie powód do zabijania ludzi. To, co się stało, jest sprzeczne z islamem, który jest religią tolerancji, i było zamachem na wszystkich muzułmanów". Przerwano mu, mówiąc, że redaktorzy i rysownicy "Charlie Hebdo" "zasługiwali na śmierć, ponieważ wiele razy obrażali proroka". W Katarze Światowy Związek Ulemów zaapelował o manifestacje pokojowe i skrytykował "wstydliwe milczenie" społeczności międzynarodowej w reakcji na "obrazę wrażliwości religijnej". Władze Kataru uznały, że publikacja rysunku w "Charlie Hebdo" budzi "gniew" i "nienawiść". W Iranie władze skrytykowały w tym tygodniu francuski tygodnik. Zapowiadaną tam na sobotę manifestację kleryków odwołano bez podania przyczyn. Według agencji Fars organizatorzy zapowiedzieli, że zgromadzenie odbędzie się w poniedziałek przed francuską ambasadą w Teheranie, pod warunkiem uzyskania na nie zgody stołecznych władz. W Algierze manifestowały 2-3 tys. ludzi, skandując nazwisko braci Kouachi - organizatorów zamachu na "Charlie Hebdo". Ludzie trzymali tabliczki, na których analogicznie do hasła z francuskich demonstracji ("Je suis Charlie") napisano: "Wszyscy jesteśmy Mahometem". Niektórzy skandowali pochwały "męczenników Kuachich" oraz "Jestem Kuachi". Bracia Kouachi, Said i Cherif, zostali zabici przez francuską policję 9 stycznia, dwa dni po zamachu na "Charlie Hebdo". W Algierze demonstranci, napływający ze wszystkich dzielnic, domagali się zaprowadzenia w kraju państwa islamskiego. "To manifestacja spontaniczna i pokojowa. Algierczycy chcą skrytykować powtarzające się ataki na proroka i na islam" - powiedział sekretarz generalny opozycyjnego islamskiego Ruchu Odrodzenia (Ennahda) Mohamed Duibi. "Minister spraw zagranicznych (Ramtan Lamamra) nie brał udziału w paryskim marszu u boku (premiera Izraela Benjamina) Netanjahu, który zabijał Palestyńczyków" - dodał. W mauretańskiej stolicy Nawakszut według organizatorów demonstrowało 30 tys. ludzi, według policji i świadków - kilka tysięcy. Spalono francuską flagę i usiłowano protestować pod francuską ambasadą, ale policja nie dopuściła do tego. "Jestem muzułmaninem", "Jesteśmy za obroną proroka", "Nie zgadzamy się na obrażanie proroka" - skandowali manifestanci w Nawakszut, odpowiadając na apel Forum Ulemów i Imamów na rzecz Poparcia Proroka, które utworzono w zeszłym roku. Do protestujących, którzy po modlitwach w wielkim meczecie głównym ruszyli w stronę pobliskiego pałacu prezydenckiego, wyszedł szef państwa Mohammed uld Abd el-Aziz. "Nie jestem ani +Charlie Hebdo+, ani Coulibalym" - powiedział. Amedy Coulibaly to zamachowiec z paryskiego sklepu z żywnością koszerną; zanim zginął, zabił cztery osoby. "Jestem muzułmaninem, my wszyscy jesteśmy muzułmanami. Walczyliśmy z terroryzmem u siebie, zapłaciliśmy za to wysoką cenę i ponieśliśmy ogromne ofiary - powiedział prezydent Aziz. - Dlatego potępiamy wszystko, co się dziś dzieje i co ze swej natury może prowadzić do terroryzmu, na wzór i podobieństwo tych nikczemnych karykatur, które atakują naszą religię i wszystkie religie monoteistyczne". Według szefa organizatorów marszu, Nah uld Elhadża, "Francja powinna przeprosić za bluźnierstwo popełnione wobec muzułmanów" i "uszanować uczucia półtora miliarda muzułmanów, którzy nigdy nie zgodzą się na poniewieranie proroka". "Będziemy dalej manifestować i chronić naszego proroka i naszą wiarę" - oświadczył. W Mauretanii, która jest Republiką Islamską i gdzie panuje szariat, 24 grudnia skazano na śmierć za apostazję 29-letniego blogera, który "lekceważąco mówił o proroku Mahomecie" w internetowym artykule. Jego obrona złożyła apelację. W Syrii według syryjskiej organizacji pozarządowej tysiące ludzi wyszło na ulice w strefach kontrolowanych przez rebeliantów i dżihadystów, domagając się zaprzestania "obrazy uczuć religijnych".