Wtedy, 1991 r. w Madrycie przy jednym stole zasiedli przedstawiciele Izraela, Palestyny, Libanu, Syrii, Egiptu i Jordanii. Prawdopodobnie nie doszłoby do konferencji, gdyby nie słynne wystąpienie przed Kongresem George’a Busha, w którym prezydent USA oświadczył, że "nadszedł czas by zakończyć arabsko-izraelski konflikt". Wkrótce po przemówieniu rozpoczęły się wielomiesięczne negocjacje prowadzone przez Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Jednym z sukcesów było uznanie w 1988 r. przez Narodową Radę Palestyny rezolucji ONZ, która tworzyła na terenie Palestyny dwa państwa i zmuszała do wyrzeczenie się terroryzmu. Późniejsze trzydniowe spotkanie w Madrycie wprawdzie nie zakończyło się żadnym porozumieniem, a jedynie deklaracją dalszego prowadzenia rozmów, ale to dzięki niemu, trzy lata później, premier Izraela Icchak Rabin i król Jordanii Husajn, zakończyli trwający niemal pół wieku stan wojny między tymi krajami. Spośród państw uczestniczących w obradach w 1991 roku, w warszawskiej konferencji bliskowschodniej udział biorą tylko dwa: Izrael i Stany Zjednoczone. Dla śledzących wydarzenie hiszpańskich mediów, taki skład nie gwarantuje powodzenia spotkania. "Cope" - prawicowa stacja radiowa - pisze na swojej stronie "Kolejny szczyt na temat Bliskiego Wschodu". Autor komentarza wyraził opinię, że pokój między Izraelem a Palestyną możliwy będzie tylko wtedy, kiedy Autonomia Palestyńska zostanie oficjalnie uznana za państwo. Opinie takie wcześniej wyrażali hiszpańscy szefowie dyplomacji. W 2014 roku o uznanie Palestyny apelował do Brukseli należący do centro-pracowitego rządu Jose Manuel Garcia Margallo. Przed pięcioma miesiącami powtórzył ją socjalista, obecny minister spraw zagranicznych Jose Borrell. Zapowiedział rozpoczęcie w Unii Europejskiej akcji na rzecz wypracowania wspólnego stanowiska o uznaniu państwowości Palestyny. Jeśli nie - ostrzegał - Madryt nie wyklucza samemu uznać suwerenności tego kraju. Wysokiej rangi dyplomata, z którym rozmawiała Interia - pochwalił ideę zorganizowania w Warszawie szczytu bliskowschodniego. Przyznał jednak, że jego przygotowania nasunęły dwa ważne pytania. Pierwszym jest brak wszystkich zainteresowanych stron. - Nie ma ważnej części, choćby Palestyńczyków - mówił. Po drugie - podkreślił - niejasne jest jaki proces rozpoczyna się w Warszawie. - Mamy wątpliwości, co się tutaj rozpoczyna. Jedyne, co jest pewne, to fakt, że na tej konferencji bardzo zależy Waszyngtonowi - argumentował rozmówca Interii. Dodał, że w Warszawie nie należy spodziewać się podobnych rezultatów, co w 1991 r. w Madrycie, bo dwudniowe spotkanie nie jest konferencją pokojową, a szczytem na temat przyszłości Bliskiego Wschodu. Ewa Wysocka