Ewelina Karpińska-Morek, Interia: Pani minister, hipotetyczna sytuacja: zagraża nam konflikt zbrojny. Czy ma pani przygotowany szczegółowy plan ewakuacji polskich zbiorów na wypadek wojny? Prof. Małgorzata Omilanowska: - Oczywiście! W każdym kraju takie bardzo szczegółowe plany są gotowe, nowelizowane na bieżąco, a nawet ćwiczone. Przecież chodzi nie tylko o opis teoretyczny tego, co należy zrobić w sytuacji ewakuacji, ale także przygotować ludzi, żeby wiedzieli, w którym miejscu mają być, jak mają się poruszać po budynku, kto odpowiada za jaką część. Wszystkie instytucje muzealne mają regularne ćwiczenia w tym zakresie i posiadają przygotowywane, modyfikowane plany ewakuacyjne. Podobno National Gallery w Londynie już w 1938 r. miała przećwiczoną ewakuację i jej pracownicy potrafili wynieść dzieła sztuki w 7 minut. Ile czasu na ewakuację potrzebuje Muzeum Narodowe? - Siedem minut - dobrze brzmi. Jestem w stanie uwierzyć, że w siedem minut byli w stanie zdjąć z haków przy dobrym przygotowaniu obrazy wiszące na ekspozycji, ale nie ewakuować muzeum. Muzeum Narodowe w Warszawie ma 86 tysięcy wpisów inwentaryzacyjnych. Bądźmy realistami, wyewakuowanie wszystkiego to jednak zadanie na więcej niż siedem minut... - O szacunkach co do czasu ewakuacji trudno tu mówić, bo w zależności od rodzaju konfliktu dotyczy ona różnej części zbiorów i różnych adresów, pod które się wysyła ewakuowane skrzynie. W związku z tym plany są wariantowe. To nie jest tak, że realizuje się tylko jedną opcję. Czym innym jest też zagrożenie lokalne, spowodowane chociażby powodzią, a czym innym konflikt globalny. We wrześniu 1939 Niemcy posiadali szczegółową wiedzę o lokalizacji dzieł sztuki w Polsce. Ona nie wzięła się znikąd. Wiemy, że w latach 30., w ramach naukowej współpracy, do Polski przyjeżdżali niemieccy naukowcy. To były systematyczne, dobrze zaplanowane działania. Czy dziś - mając w pamięci tamto doświadczenie i jego konsekwencje - jesteśmy nieco bardziej ostrożni i zachowawczy w takich relacjach? Czy nie ma takiej potrzeby? - Mówimy o zupełnie innej rzeczywistości. Wspomniana przez panią misja Dagoberta Freya, bo tak nazywał się niemiecki historyk sztuki, który przyjechał na "pokojową" wycieczkę po Polsce, była z góry zaplanowaną przez Niemców akcją, wycelowaną na wynotowanie, w jakich miejscach znajdują się najcenniejsze, interesujące Niemców, zbiory do zrabowania. - Dagobert Frey działał nie tylko w imieniu Trzeciej Rzeszy, ale także w swym własnym, bo wiemy na przykład, że ukradł kołatkę romańską z klasztoru w Czerwińsku. Ona się nigdy nie pojawiła w żadnych inwentarzach. Została po prostu ukradziona. Natomiast dzisiaj mówimy o innej rzeczywistości. To, jakie zasoby mają poszczególne muzea, jest doskonale znane. My wszyscy, cały świat, digitalizujemy swoje zbiory - pokazujemy, jak wyglądają. To, co utajniamy, to właśnie plany ewakuacyjne. Rozumiem, że te plany, ze względów bezpieczeństwa, muszą być co jakiś czas modyfikowane? - Tak, na bieżąco. Każdego roku muszą być nowelizowane, ponieważ rzeczywistość się zmienia... Temat restytucji przewija się ostatnio zarówno w literaturze, jak i na srebrnym ekranie. Jak pani podchodzi do przekazywania szerokiej publiczności wiedzy na temat strat kultury w tak uproszczony sposób? - Każdy sposób jest dobry, żeby upowszechnić wiedzę o tym, czego szukamy i jak chcielibyśmy to odzyskiwać. Każde zainteresowanie widza tym tematem jest dla nas istotne. Żaden profesjonalny zespół nie jest w stanie śledzić wszystkich aukcji, miejsc, w których dochodzi do wymiany dzieł sztuki. - Taką zdolność ma natomiast społeczeństwo, które - ze względu na swoje różne, specyficzne zainteresowania - wypatruje na aukcjach światowych czegoś, co kolekcjonuje. Albo po prostu ludzie interesują się jakimś tematem i szukają dzieł, które do niego pasują. Może nie po to, żeby je kupić, ale po to, żeby je po prostu zapamiętać, wiedzieć, że istnieją. Wyszukują przy okazji informacje o wystawianych do sprzedaży dziełach sztuki i informują nas o tym. Większość takich znalezisk aukcyjnych mamy właśnie dzięki ludziom dobrej woli... Pasjonatom... - Tak. Wypatrują czasem na niszowych aukcjach lub w obrocie domów aukcyjnych dzieła, co do których mają podejrzenia, że mogą być polskie. My to weryfikujemy. Nie zawsze się to potwierdza, czasami jest to fałszywy trop. Ale wtedy, kiedy się potwierdza, możemy już naprawdę działać! Po co dziełom sztuki jest potrzebny immunitet? - To bardzo ważna procedura prawna. Proszę pamiętać, że bardzo istotnym elementem działalności muzealno-wystawienniczej jest pożyczanie i wypożyczanie dzieł sztuki na wystawy. Aby wysłać do jakiegoś kraju dzieło sztuki na wystawę z przekonaniem, że ono po wystawie wróci, musimy mieć co do tego specjalne gwarancje. Większość krajów europejskich takie gwarancje w swoim prawodawstwie już ma, Polska - jeszcze nie. Były przecież plany znowelizowania ustawy o muzeach? Na jakim etapie jest obecnie ta kwestia? - Właśnie teraz w polskim parlamencie procedowany jest taki zapis o immunitecie. Wspomniana nowelizacja znajduje się więc na etapie dyskusji na poziomie komisji sejmowych. Od zapisu o immunitecie będzie zależało, czy inne kraje będą chciały wypożyczać nam swoje zasoby. Czy znamy jakieś przypadki, w których brak odpowiednich procedur sprawił, że obraz nie wrócił z wystawy?- To historia, która wydaje się błaha, ale okazała się kluczowa dla działalności wystawienniczej, zwłaszcza w ostatnich latach. Przez dziesiątki lat wydawało nam się, że jedynym powodem, dla którego ktoś może się obawiać wysłać dzieła sztuki do Polski, jest wątpliwość jego proweniencji - lęk przed tym, że zgłosi się właściciel i będzie chciał go zarekwirować.- Tymczasem sytuacja, która zdarzyła się cztery lata temu na linii Czechy-Austria-Szwajcaria, pokazała, że dzieło sztuki może być zakładnikiem w konflikcie finansowym. Dzieła sztuki wysłane z Galerii Narodowej w Pradze do Wiednia zostały zarekwirowane przez prawników reprezentujących szwajcarską firmę farmaceutyczną na poczet długu, który zasądził na rzecz tej firmy farmaceutycznej sąd międzynarodowy. A państwo czeskie opierało się przed uznaniem tego wyroku. - W efekcie tego działania został zatrzymany w Austrii obraz należący do państwowych zbiorów czeskich. Państwo czeskie stało się wtedy bardzo ostrożne. Obawiając się kolejnych tego typu sytuacji, odmówiło przesłania dzieł na wystawę Europa Jagiellonów, którą gościliśmy dwa lata temu w Warszawie. - Nie chcemy, żeby takie sytuacje powtórzyły się w przyszłości. Dlatego trzeba w polskim prawie umieścić zapis, który pozwoli organizatorowi wystawy stworzyć system gwarancji prawnych dla dzieł przysyłanych do naszego kraju i zapewni, że w trakcie trwania wystawy, a także miesiąc po jej zamknięciu, te dzieła będą w stu procentach bezpieczne i bezpiecznie wrócą do właściciela. Rok temu mówiła pani, że "nie ma już w tej chwili państwa i nie ma muzeum, które może wysłać do innego kraju dzieła sztuki na wystawę ze stuprocentową pewnością, że one wrócą"... - To jest zdanie wyjęte z kontekstu. Ono dotyczy krajów, w których nie ma odpowiedniego prawodawstwa. Dobrze. Czy zatem Polska należy do grona chętnie wypożyczających swoje dzieła sztuki? - Jeżeli wysyłamy je do kraju, który takie zabezpieczenia immunitetowe może nam dać, to oczywiście tak. To odwróćmy pytanie: czy światowe muzea, zwłaszcza amerykańskie, boją się wypożyczać dzieła sztuki na wystawy w Polsce? - Nigdy się nie zdarzyło coś takiego, żebyśmy uzyskali informację o dziele sztuki, które miało być przysłane do Polski, i to się nie wydarzyło. Nie znam takiego przypadku, więc jest to czysto teoretyczna koncepcja.