Zdaniem Malickiego najważniejszymi elementami tej konferencji było oświadczenie, że Rosja uznaje obecne władze w Kijowie za nielegalne oraz powtórzenie, że - w jej ocenie - prezydentem pozostaje Wiktor Janukowycz. Jednocześnie ekspert zwrócił uwagę na niezwykle krytyczne opinie Putina na temat odsuniętego od władzy w Kijowie prezydenta i jego odpowiedzialności za protesty na Majdanie. Malicki skomentował też słowa Putina, że nie ma obecnie potrzeby użycia sił zbrojnych na Krymie, jednak Rosja pozostawia sobie prawo użycia wszelkich środków, jeśli we wschodnich rejonach Ukrainy zacznie się zamęt. Według niego oznacza to, że Rosja nie zamierza rezygnować z tego, co robi na Krymie. Ewentualne rozmowy nt. konfliktu na Ukrainie miałyby więc odbywać się z pozycji, że Krym jest opanowany przez siły rosyjskie. - Putin nie uznaje, żeby cokolwiek złego zrobił na Krymie. Przeciwnie. Przekonywał, że robi to, co każde mocarstwo. Broni interesów państwowych i narodowych, podobnie jak choćby Amerykanie na Bliskim Wschodzie - powiedział ekspert. Według Malickiego nie można jednak mówić o utwardzeniu stanowiska Rosji, bo - jak zauważył - wtedy zamiast konferencji prasowej byłyby tylko strzały. - Konferencja miała być wyciągnięciem wniosków z potwornej krytyki ze strony Zachodu, której skala jest wyraźnie większa, niż się Kreml spodziewał - ocenił ekspert. Jak dodał, być może w pewien sposób miała ona na celu uspokojenie światowej opinii, że nie grozi konflikt zbrojny i rozlew krwi. Jego zdaniem wtorkowe wystąpienie Putina potwierdziło, że Janukowycz nie ma już żadnej szansy, by rosyjskie wojska "wprowadziły go z powrotem na tron w Kijowie". Do majowych wyborów prezydenckich na Ukrainie Moskwa nie będzie utrzymywać oficjalnych stosunków z Kijowem, a jedynie robocze na poziomie rządów. Jak ocenił, związki Ukrainy z Rosją będą podtrzymywane nie dlatego, żeby pomóc rosyjskim przedsiębiorstwom, tylko po to, żeby Ukraina "nie poszła już zupełnie na zachód".