Krótkie wiosła, kamizelki, sportowe koszulki i spodenki - wzdłuż tamy niedaleko wsi Teluk Bahang maszerują setki wioślarzy i wioślarek. W okolicy, która swoją nazwę bierze od pobliskiej zatoki, z dnia na dzień zaroiło się od sportowców. Na wyspę Penang w północnej Malezji przyjechali, żeby wziąć udział w dorocznych smoczych regatach. Wokół ustawiono stoiska z jedzeniem, sportowym sprzętem, namioty dla osób biorących udział w turnieju i scenę z telebimem. Przy pontonowej przystani zacumowano długie, starannie udekorowane łodzie - każda ozdobiona rzeźbioną głową i ogonem mitycznego gada. Wyścigi smoczych łodzi w tym roku zorganizowano tu po raz 44. Wzięła w nich udział rekordowa liczba ponad 60 drużyn z 14 krajów. Atleci i atletki pochodzą głównie z Azji - od Chin po Brunei i Tajlandię - ale także z Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii. - To jeszcze młody, amatorski sport, więc ci z nas, którym nie udało się zdobyć sponsorów, sami musieli opłacić przejazd i zakwaterowanie - mówi Interii Lesley Lim, prawniczka z Kuala Lumpur i kapitanka drużyny "KL Barbarians". Choć wywodząca się z Chin tradycja tych zawodów liczy sobie więcej niż dwa tysiące lat, to wyścigi stały się międzynarodową dyscypliną dopiero kilka dekad temu. Tradycję uwspółcześniły władze Hongkongu, które w 1976 roku zorganizowały pierwsze międzynarodowe zawody. Pomysł chwycił, czego dowodem był wysyp amatorskich klubów zrzeszających miłośników nowego-starego sportu. W 1991 roku powstała Międzynarodowa Federacja Smoczych Łodzi (IDBF). Współzawodnictwo osad długich łodzi zdobyło popularność i - według Lim - do niedawna było najszybciej rozwijającym się sportem wodnym na świecie. Dziś organizatorzy balansują między chęcią zachowania dawnych tradycji a koniecznością dostosowania zawodów do wymogów nowoczesnego sportu. Najtrudniej było ze starożytnym ceremoniałem i uczestnictwem kobiet. Tradycja sportu we współczesności - W naszych zawodach staramy się zachować wszystkie najważniejsze zwyczaje. Zawsze są u nas dekoracje, pokazy lwich tańców i grupy rekonstrukcyjne w tradycyjnych strojach - mówi Interii Wong Hon Wai, członek władz stanu Penang i główny organizator malezyjskiego turnieju. - Ale regaty to dla nas przede wszystkim platforma wymiany międzykulturowej i zależy nam na udziale załóg z jak największej liczby krajów, także spoza Azji - dodaje. Najważniejszym z rytuałów, który udało się zachować, jest budzenie smoka. Dawniej taoistyczny duchowny naznaczał czerwoną farbą oczy zdobiących łodzie gadów, symboliczne przywracając je do życia. Dziś ten zaszczyt często przypada ważnym gościom. - Członkowie niektórych drużyn, którzy czują się związani z chińską tradycją, przed zawodami dokonują różnych rytuałów na własną rękę - mówi Lesley Lim. - Wtykają w ziemię kadzidełka i zostawiają dla duchów opiekuńczych pożywienie, żeby mieć pewność, że będą im przychylne - opowiada. Jej własna załoga składa się z ludzi o różnych wyznaniach i pochodzeniu, więc ogranicza się do symbolicznego polewania głowy smoka wodą. - Skupiamy się na sportowym i drużynowym aspekcie rywalizacji - podkreśla sportsmenka. Wioślarz, bębniarz i sterniczka Współczesne międzynarodowe turnieje są podzielone na trzy główne kategorie: open, mieszaną i kobiecą, a zawodnicy i zawodniczki ścigają się w dwóch rodzajach łodzi. Krótsza mierzy około dziewięciu metrów, a na pokładzie mieści się 12 atletów. Dłuższa ma długość 12 metrów, nie licząc głowy i ogona, a jej pełna osada liczy 22 osoby, w tym wioślarza, sternika i wybijającego rytm bębniarza. Pływa się na dystansach od 200 do 2000 metrów, a zawody przeważnie odbywają się na rzekach albo w zatokach. Jak wyjaśnia Edmund Chu, trener drużyny J-Dragon, która na wyspę Penang przyleciała z Hongkongu, współczesne łodzie są lżejsze i nieco mniejsze od klasycznych pierwowzorów. Wykonane są z włókna szklanego albo węglowego, ale i tak ważą od 250 do blisko 700 kilogramów. Każda z nich w czasie zawodów obowiązkowo musi mieć smoczą głowę, imitację łusek i ogon, a na pokładzie bęben, którego odgłos poza nadawaniem rytmu symbolizuje bicie smoczego serca, tłumaczy Chu. O tempie decyduje nie osoba siedząca przy bębnie z tyłu łodzi, tylko para głównych wioślarzy. To do niej bębniarz albo bębniarka dostosowuje częstotliwość uderzeń, co pomaga w synchronizacji ruchów pozostałych wiosłujących. Kobiety gniewają bogów? Pływanie smoczymi łodziami przez stulecia było domeną mężczyzn. Choć zawodniczki i trenerzy podkreślają, że dziś kobiety biorą udział w międzynarodowych zawodach na równych prawach, to na chińskiej prowincji sprawy nadal mają się nieco inaczej. Tam nadal zabrania się im dotykać łodzi, a nawet do nich zbliżać. W ubiegłym roku przekonały się o tym wielkomiejskie turystki odwiedzające Foshan w prowincji Guangdong, które postanowiły obejrzeć tamtejszą rzeczną paradę. W sieci opublikowano nagranie, na którym słychać, jak wioślarze-mężczyźni krzyczą na nie i domagają się, żeby odeszły. W tym samym czasie jedna z internautek opublikowała na platformie mikroblogowej Weibo nagranie, na którym wchodzi do pustej smoczej szalupy. Wywołało to oburzenie innych użytkowników, którzy twierdzili, że turystka złamała lokalne tabu, a łódź jest teraz przeklęta. Władze miasta Foshan stanęły po stronie krytyków i oświadczyły, że w paradzie przewożono posążki bóstw, a zwyczaj nakazuje, by kobiety trzymały się od nich z daleka - inaczej mogłyby sprowadzić nieszczęście na siebie i swoje rodziny. Wszystko to wywołało debatę o dyskryminacji ze względu na płeć, która przetoczyła się przez chiński internet i nie ominęła międzynarodowej społeczności wioślarek. Szkodliwe stereotypy o kobietach - Wiedziałam, że w dawnych czasach kobiety nie mogły wchodzić na łodzie rybackie, kiedy miesiączkowały. Wierzono, że to może sprowadzić suszę. Ale nie miałam pojęcia, że dzisiaj ktoś nadal może myśleć w taki sposób i trochę mnie to denerwuje - mówi Interii pochodząca z Tajwanu Lin Chia Wei, zawodniczka drużyny "Wilki" z Tajpej. Podkreśla, że sama nigdy nie doświadczyła dyskryminacji, chociaż ściga się od ośmiu lat. - Przez jakiś czas wśród zawodników panował przesąd, że kobiety nie są do tego sportu wystarczająco silne - mówi Lesley Lim z "KL Barbarians". - Ale to konkurencja drużynowa i poza masą mięśniową liczy się zbiorowy wysiłek. Faktycznie w kategorii open trudno konkurować z samymi mężczyznami, dlatego zawsze domagamy się większej liczby wyścigów w kategorii kobiecej i mieszanej - dodaje. Co myśli na temat ograniczeń w kraju, z którego pochodzą smocze wyścigi? - Każdy kraj i region mają swoje tradycje i musimy to uszanować. Ale wszyscy są świadomi, że ten sport zyskuje na popularności, a im bardziej będzie otwarty, równy i różnorodny, tym więcej korzyści nam to przyniesie - przekonuje Lesley. Międzynarodowa społeczność Do załóg biorących udział w sportowych zmaganiach należą pasjonaci w różnym wieku i o różnych profesjach, od dentystów przez nauczycieli po strażaków. - To trudna i wymagająca wytrzymałości dyscyplina, trenujemy regularnie trzy razy w tygodniu, w tym raz w czasie weekendu. Członkom i członkiniom naszej drużyny chodzi głównie o możliwość sprawdzenia się i o sportowego ducha - mówi Edmund Chu, który z zawodu jest informatykiem. Niektóre drużyny przed ważnymi wyścigami biorą urlopy, żeby móc sobie pozwolić na częstsze treningi. Od 2010 roku wyścigi smoczych łodzi są konkurencją na igrzyskach azjatyckich, ale zawodnikom marzy się, żeby kiedyś stały się dyscypliną olimpijską. Jak w każdym amatorskim sporcie, wodniacy z gadzich drużyn miewają kłopoty z finansowaniem. To rzeczywistość w prawie wszystkich krajach biorących udział w tych regatach. - Zarządzający sportem chcą w nas inwestować dopiero, gdy osiągniemy wystarczająco wysoki poziom, ale trudno tego dokonać bez funduszy i odpowiedniego zaplecza - przekonuje Li Ying Hsuan, zawodniczka drużyny z Tajwanu. Większości pasjonatów na razie wystarcza trenowanie starożytnego sportu w wolnych chwilach, a finansowe braki wynagradza im rosnąca międzynarodowa społeczność. - Kilka razy w roku widujemy się na zawodach, a dodatkowe dni poświęcamy na zwiedzanie - mówi Diego, wioślarz z Filipin. - Dzięki temu mam teraz przyjaciół i kanapę do przenocowania na trzech kontynentach. Z Penangu w Malezji dla Interii Tomasz Augustyniak