Takie oświadczenie złożył w środę na konferencji prasowej w Kijowie wiceszef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Wasyl Hrycak. - Pukacz potwierdził swój udział w dokonaniu tego przestępstwa i zaangażowanie w nie niektórych wysoko postawionych osób. Będzie dużo ciekawych informacji - mówił Hrycak. Wiceszef SBU nie wymienił nazwisk zleceniodawców zabicia Gongadzego, zasłaniając się tajemnicą śledztwa. Pytanie, czy zleceniodawcy jeszcze żyją, Hrycak skwitował krótkim: "może tak, może nie". Gongadze, dziennikarz gazety internetowej "Ukrainska Prawda", tropiący korupcję na szczytach ówczesnych ukraińskich władz, zaginął 16 września 2000 r. Dwa miesiące później w lesie w okolicach Kijowa znaleziono jego ciało. Było ono pozbawione głowy. Zlikwidowania Gongadzego miał się domagać ówczesny prezydent Ukrainy Leonid Kuczma. Zaprzecza on jednak, by miał jakikolwiek związek z tą sprawą. Według ustaleń śledztwa to właśnie Pukacz nadzorował grupę trzech oficerów milicji, którzy porwali Gongadzego i wywieźli go z Kijowa. W marcu ub.r. otrzymali za to wyroki od 12 do 13 lat więzienia. Zabójstwa Gongadzego miał dokonać sam Pukacz, który - jak ustaliło śledztwo - udusił go paskiem. Poszukiwania generała trwały od 2003 r. Choć ukraińscy politycy i media spekulowały, że ukrywa się on w Izraelu bądź USA, SBU poinformowała, że cały ten czas Pukacz przebywał we własnym kraju. SBU wraz z prokuraturą dokonały zatrzymania podejrzanego we wtorek. Pukacza ujęto we wsi w obwodzie żytomierskim, gdzie mieszkał ze swoją partnerką i jej dzieckiem. Para utrzymywała się z hodowli krów i uprawy skrawka pola. Podczas zatrzymania Pukacz nie stawiał oporu. Obecnie przebywa w Kijowie, pod ochroną elitarnego oddziału komandosów z jednostki "Alfa". - Z jego głowy nie może spaść ani jeden włos - uprzedził w środę prezydent Wiktor Juszczenko, który wyjaśnienie zagadki śmierci Gongadzego uczynił jednym z elementów swej kampanii wyborczej w 2004 r. Jarosław Junko