Macron mówił o czerwonych liniach zdefiniowanych przez Francję. "Te czerwone linie, które podzielają inne mocarstwa, nie mają nic wspólnego z rozmowami trwającymi w Radzie Bezpieczeństwa ONZ" - powiedział prezydent podczas konferencji prasowej z następcą saudyjskiego tronu Muhammadem ibn Salmanem. "W tym kontekście będziemy kontynuować wymianę technicznych i strategicznych informacji z naszymi partnerami, głównie z Wielką Brytanią i Ameryką, i w najbliższych dniach ogłosimy naszą decyzję" - oświadczył. Macron zastrzegł, że jeśli Paryż zdecydowałby się przeprowadzić naloty w Syrii, to ich celem nie byliby sojusznicy syryjskiego rządu lub ktokolwiek inny, lecz infrastruktura syryjskiego rządu związana z bronią chemiczną. Agencja AP pisze, że chodziłoby o magazyny broni chemicznej. Prezydent zapewnił, że Francja "nie chce żadnej eskalacji" w Syrii. Wcześniej tego dnia prezydent USA Donald Trump oświadczył, że Stany Zjednoczone odpowiedzą rozwiązaniem siłowym na atak chemiczny w Syrii. Po raz drugi w ciągu dwóch dni rozmawiał z Macronem i obaj przywódcy zapowiadali w tej sprawie "zdecydowaną reakcję". Rozmowa Trumpa z Macronem odbyła się w nocy z poniedziałku na wtorek po spotkaniu Trumpa z doradcami wojskowymi w sprawie sytuacji w Syrii. "Stany Zjednoczone mają przed sobą wiele opcji militarnych, gdy chodzi o Syrię. Wybiorę jedną z nich w poniedziałek w nocy lub wkrótce potem" - powiedział amerykański prezydent podczas spotkania z dziennikarzami. W niedzielę organizacja Syrian American Medical Society (SAMS) oskarżyła syryjskie władze o atak chemiczny przeprowadzony w sobotę wieczorem na szpital w Dumie na wschód od Damaszku, gdzie miało zginąć co najmniej 41 osób. Władze Syrii odrzucają te oskarżenia.