Oto ulica jednego z zajętych przez Armię Czerwoną miast. Na zdjęciu nie widać zniszczeń. Zachowały się nawet szyby w wielu oknach, a w tych pozbawionych szyb, powiewają firanki. Parter jednego z utrwalonych na fotografii budynków zdobi szyld kawiarni – Konditorei Cafe. Na pierwszym planie prezentuje się kawaleria radziecka. Niektórzy czerwonoarmiści dyskretnie spoglądają na wojskowego fotoreportera. Za żołnierzami widać gąsienice jakiegoś pojazdu pancernego i charakterystyczny dla niemieckich miast głośnik ulicznego radiowęzła, a całość uzupełnia zimowa sceneria: śnieg i tak zwane błoto pośniegowe. To zdjęcie opublikowano w „Encyklopedii II wojny światowej”, która nakładem Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej ukazała się w 1975 roku. Podpisano je: „Kawaleria radziecka w wyzwolonym Olsztynie”. W latach Polski Ludowej fotografia ta, z identycznym lub podobnym podpisem, zdobiła również inne opracowania historyczne i publikacje prasowe. Zdjęcie to czasami uzupełniano o informację, że widać nań kawalerzystów generała Nikołaja Oslikowskiego, niepotrzebnie spolszczając pisownię imienia i nazwiska na Mikołaja Oślikowskiego. Rzeczywiście, na zdjęciu widać żołnierzy z dowodzonego przez Oslikowskiego 3. Korpusu Kawalerii Gwardii, który walczył w składzie wojsk 2. Frontu Białoruskiego marszałka Konstantego Rokossowskiego i brał udział w zdobyciu Allenstein, czyli Olsztyna. Podwładni Oslikowskiego popełnili też jedną z najpotworniejszych zbrodni wojennych w Prusach Wschodnich. W podolsztyńskim wówczas Kortau (Kortowie) w nocy z 21 na 22 stycznia 1945 roku z zimną krwią wymordowali pozostałych na miejscu pacjentów Zakładu dla Obłąkanych, rannych żołnierzy z lazaretu wojskowego i personel medyczny, a także cywilów, którzy w tą mroźną noc styczniową schronili się w kortowskich budynkach szpitalnych, licząc na ochronę pod znakiem Czerwonego Krzyża.Wróćmy jednak do opisanego zdjęcia. Widoczne nań miasto nie jest Olsztynem. Stalin dyscyplinuje marszałków Przez mniej więcej dwa tygodnie w drugiej i na początku trzeciej dekady lutego 1945 roku Neustettin (Szczecinek) był nadzieją nie tylko nieudolnego dowódcy grupy Armii „Weichsel” (Wisła), Reichsführera SS i szefa policji niemieckiej, jednocześnie ministra spraw wewnętrznych Rzeszy, Heinricha Himmlera, ale także Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu. Po przełamaniu przez żołnierzy Armii Czerwonej i Wojska Polskiego umocnień Pommernstellung (Wału Pomorskiego) i stoczeniu przez tych ostatnich bitwy o Märkisch Friedland (Mirosławiec), pozostający w niemieckich rękach Neustettin gwarantował, że pod kontrolą Wehrmachtu pozostanie też szczecinecki korytarz operacyjny. Dawało to Niemcom swobodę manewru rezerwami i atakowanie skrzydeł nacierających wojsk radzieckich. Kwatera Główna Armii Czerwonej szybko zdała sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa. Wszak Neustettin znalazł się na styku wojsk dwóch frontów białoruskich: 1. i 2., co mogło wprowadzać bałagan kompetencyjny. Do zdobycia miasta, jednocześnie ważnego węzła drogowego, głównie kolejowego we wschodniej części prowincji pomorskiej Rzeszy, nie poczuwali się dowodzący frontami marszałkowie: Grigorij Żukow i Konstanty Rokossowski, którzy nie licząc się ze stratami w ludziach i sprzęcie, parli na zachód. Obu ambitnych marszałków zdyscyplinował dopiero Józef Stalin, rozkazując, by wojska Żukowa skierowały się na północny-zachód w kierunku Bałtyku i zdobyły portowy Kolberg (Kołobrzeg), a wojska Rokossowskiego w ogóle zawróciły i uderzyły na Danzig (Gdańsk) i pobliską Gdynię. Wcześniej należało jednak zlikwidować szczecinecki korytarz operacyjny i zająć Neustettin. Do wykonania tego zadania, z wojsk obu frontów, wydzielono po jednym korpusie kawalerii gwardii. Był wśród nich korpus generała Oslikowskiego. Uderzenie na dwudziestotysięczne wówczas miasto i jedno z ogniw umocnień Wału Pomorskiego, poprzedziła ewakuacja ludności cywilnej. Ostatni, przepełniony do granic możliwości pociąg, odjechał ze szczecineckiego dworca 27 lutego 1945 roku już pod ogniem artylerii radzieckiej. W atmosferze paniki zapomniano o mieszkańcach niektórych pobliskich wiosek. Zdyscyplinowani Niemcy siedzieli przy radioodbiornikach z nadzieją, że w końcu nadany zostanie sygnał do ewakuacji. Nie został. W 1965 roku mieszkający w Rostowie nad Donem generał rezerwy Iwan Kaljużny, były dowódca walczącej w korpusie Oslikowskiego 32. Smoleńskiej Dywizji Kawalerii Gwardii, w stylu charakterystycznym dla literatury wspomnieniowej tamtych czasów, opisał walki o Neustettin. Zwracając się do mieszkańców polskiego Szczecinka pisał: 20 lat temu zakończyły się walki o wypędzenie faszystów z Waszego miasta przez radzieckich kawalerzystów, gdzie główny ciężar walk w bezpośrednich bojach o miasto i w mieście spoczęły na plecach żołnierzy, podoficerów i oficerów 32. Smoleńskiej Dywizji Kawalerii odznaczonej orderami Czerwonego Sztandaru i Suworowa. Wieczna pamięć poległym radzieckim kawalerzystom w walkach o miasto Szczecinek, żołnierzom – wyzwolicielom. Neustettin nie był StalingrademGenerał Kaljużny, przedstawiając bronione przez Niemców miasto, zauważył pola minowe i okopy, a nie zauważył umocnień Pommernstellung z potężnymi schronami. „W mieście, na ulicach i skrzyżowaniach pobudowane były barykady. Baszty i kościoły oraz kamienice znajdujące się w głównych rejonach miasta, przystosowane były do obrony okrężnej. Ważniejsze obiekty miasta przystosowano do zniszczenia” – napisał. Czytając kolejne akapity opracowania Kaljużnego, przedstawiające poszczególne fazy walk o Neustettin, odnosi się wrażenie, że generał opisał zażarte boje o… Stalingrad. Tymczasem historycy rosyjscy, którzy analizowali przebieg walk o Szczecinek, twierdzą, że dowództwo radzieckie spodziewało się tu silniejszej obrony i miasto zdobyto bez większego wysiłku. Natarcie rozpoczęło się 26 lutego w południe, od przełamania pozycji niemieckich na przedpolach miasta. Następnego dnia kawalerzyści rozpoczęli jego zdobywanie. Kaljużny pisał w dużą dozą przesady: „W walkach ulicznych przechodziło się od domu do domu, które należało brać szturmem lub niszczyć ogniem czołgów i broni pancernej. (…) W końcu dnia obrona przeciwnika została złamana śmiałym uderzeniem klinowym pułków kawaleryjskich i działaniem specjalnych grup szturmowych przystosowanych do walk ulicznych". W nocy z 27 na 28 lutego Niemcy porzucili Neustettin – ostatni z najsilniejszych węzłów Wału Pomorskiego, o czym o godzinie 1:20 poinformowano Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych (OKH). Tym samym nieaktualną stała się dyrektywa OKH, którą 27 lutego otrzymał sztab Grupy Armii „Weichsel”. Przewidywała ona, by przez szczecinecki korytarz operacyjny przeprowadzić natarcie do Wisły w celu odblokowania załogi Festung Graudenz, resztkami sił broniącej się w ruinach Grudziądza. Gdy prysła nadzieja na odsiecz, w nocy z 5 na 6 marca hitlerowski garnizon tego miasta-twierdzy poddał się. „W walkach o miasto Szczecinek zniszczono dużą ilość żywej i technicznej siły przeciwnika, a także zdobyto dużo trofeów” – napisał Kaljużny, dodając: „Nagrodą za przelaną krew w walkach o wyzwolenie miasta, było oswobodzenie wieluset obywateli radzieckich, których Niemcy nie zdążyli ewakuować. Razem z nimi oswobodzono wielu Polaków, Francuzów, Włochów, a nawet Amerykanina i Amerykankę, którzy nie wiadomo jak znaleźli się w mieście”. O tym, co stało się z „oswobodzonymi” obywatelami radzieckimi, Kaljużny już nie napisał… Resztki śniegu zalegającego ulice i place zajętego przez czerwonoarmistów miasta wskazują, że opisane na wstępie zdjęcie, mające rzekomo pokazywać kawalerzystów radzieckich wkraczających do Olsztyna, wykonano na początku marca 1945 roku przed szczecineckim ratuszem. Z tego też okresu pochodzą kilkusekundowe migawki filmowe, w tym jedna co najmniej tajemnicza, a w każdym razie, rzadko pojawiająca się w radzieckich kronikach filmowych. Widać nań cywilów z wózkami i tobołami na ulicy jakiegoś miasta. To Szczecinek sfilmowany nie podczas ewakuacji mieszkańców przez władze hitlerowskie, lecz już pod rządami Rosjan. Trudno zgadywać czy cywile ci wracają do zdobytego przez nich miasta po niemieckiej ewakuacji, czy może czerwonoarmiści, z jakichś nieznanych nam powodów, wyrzucili ich z niego. Resztki śniegu na jakimś skwerze wskazują, że ta migawka pochodzi z tego samego okresu co zdjęcie kawalerzystów przed ratuszem. Piękna legenda Minęły dwa i pół miesiąca od zajęcia miasta Neustettin przez Armię Czerwoną. 15 maja 1945 roku znalazł się tu – wraz z rodziną – Bronisław Kowacz. Po latach wspominał: „Szczecinek nie został zniszczony przez działania wojenne. Grasowały w nim natomiast, nieliczne jeszcze, grupy szabrowników. Czego nie dało się zabrać na plecy czy do worka, należało zniszczyć, połamać, spalić – bo poniemieckie. Prym wiedli sowieccy żołdacy, każde drzwi otwierali kopnięciem lub serią z pepeszy. Pierwsze słowa »Dawaj czasy!« kierowane były jednakowo do wszystkich – czy to do pozostałych gdzieniegdzie Niemców, czy do osiedlających się Polaków, porządkujących swe nowe obejścia. (…) Przemierzając szczecineckie ulice podziwialiśmy, mimo wszystko, ład, czystość i porządek. Uroku miastu dodawała wiosna. Wszędzie kwitły kwiaty, na trawnikach rosły ozdobne krzewy” (cytat za „Kartą”, nr 21 z 1997 roku). Gdy życie w Szczecinku zaczęło się stopniowo normalizować, pomyślano o zabezpieczeniu tego, co można jeszcze było uratować z dóbr kultury, znajdujących się w mieście i powiecie. A na terenie zajętego przez czerwonoarmistów pobliskiego majątku Raddatz, znajdował się skarb nad skarbami, który już w XIX wieku Polacy mieszkający w tych okolicach, otaczali kultem niemalże religijnym. Do malutkiego kościółka w Raddatz ciągnęły pielgrzymki, by zobaczyć…ambonę pamiętającą czasy świetności i potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podczas wojny prusko-austriackiej marszałek Henning von Kleist w 1742 roku z majątku Sobieskich na Śląsku zrabował złoconą karetę – jak głosiła legenda – dar mieszkańców Wiednia dla króla Jana III Sobieskiego w dowód wdzięczności za wyzwolenie z oblężenia przez Turków. Łup ten trafił do majątku Kleistów na Pomorzu, gdzie sam marszałek polecił przerobić karetę na ambonę i umieścić ją w miejscowym kościółku. To ładna historia, która podtrzymywała na duchu pomorskich Polaków mieszkających w państwie pruskim, ale nieprawdziwa. Sobieski nie otrzymał od mieszkańców Wiednia żadnej złoconej karety, ani jakiegoś rydwanu zwycięzcy, że w ogóle w 1683 roku nie było uroczystego wjazdu króla polskiego do tego miasta. Interesująca nas ambona została wykonana aż z trzech karet, które wojska pruskie pod dowództwem von Kleista w styczniu 1741 roku zdobyły w śląskiej Oławie. Karety te rzeczywiście pochodziły z powozowni Sobieskich. Reszta jest – jak się rzekło – legendą wymyśloną albo przez samego von Kleista, albo – co bardziej prawdopodobne – przez jego potomków. Owa kareta-ambona zdobiła wspomniany kościółek przez ponad 200 lat – od 1744 do 1946 roku. Rok wcześniej wioskę Raddatz, leżącą na linii umocnień Pommernstellung, czyli Wału Pomorskiego, zajęli Rosjanie. Rozpoczęła się, trwająca wiele miesięcy, rabunkowa polityka nowych gospodarzy. Były majątek von Kleistów pracował teraz na potrzeby Armii Czerwonej. Od wczesnej jesieni 1945 roku pracował nielegalnie. Oto bowiem, 8 października tegoż roku, między Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej RP a dowództwem stacjonujących w Polsce oddziałów Armii Czerwonej zawarto porozumienie, według którego Rosjanie mogli użytkować, bez ograniczeń czasowych, 201 majątków. Przeprowadzona w listopadzie kontrola wykazała, że użytkowali… 950 majątków, w tym podszczecinecki Raddatz, którego nazwę w tym mniej więcej czasie spolszczono na Radacz. Wielki szabrownik Z okolic Szczecinka przenieśmy się do Szczecina. W organizujących się władzach nowego województwa, nazywanego jeszcze okręgiem, ważną rolę spełniał Stanisław Czapelski. Magister filozofii, absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, został naczelnikiem Wydziału Kultury przy Pełnomocniku Rządu RP na okręg Pomorza Zachodniego. Już latem 1945 roku polecił on podległym mu referatom kultury, działającym przy władzach powiatowych, szukać i ratować dzieła sztuki, zarówno pochodzenia miejscowego, jak i przywiezione na te tereny przez Niemców podczas wojny. Czapelski nie miał łatwego życia. W sytuacji, gdy na Pomorzu Zachodnim grasowały bandy szabrowników, a żołnierze radzieccy rabowali co chcieli, gdy kulał transport i brakowało wszystkiego, on apelował o ratowanie skarbów kultury. Na tę jego działalność niezbyt przychylnie patrzyli przełożeni naczelnika, zwłaszcza ci z Warszawy. W licznych pismach żądali od niego tworzenia w pierwszej kolejności teatrów polskich, zbierania instrumentów dla zespołów muzycznych, czy prowadzenia akcji… recytatorskich. A jednak Czapelski nie rezygnował. W jednym z zachowanych pism z lata 1946 roku informował przełożonych: „Nie mając do dyspozycji samochodu, Wydział [Kultury – przyp. L. A.] nie może docierać swobodnie gdzie potrzeba, czuwać nad zabezpieczeniem zabytków i w razie potrzeby zwozić je do miejsc bezpiecznych. W wyniku tego stanu możliwe są takie wypadki, jak rozbicie wozu Sobieskiego, służącego za kazalnicę w kościele w Radaczu (Obwód Szczecinek), o czym donosi referent ze Szczecinka. Majętność Radacz jest pod zarządem radzieckim, pracują w niej żołnierze radzieccy z Kaukazu i Azji Środkowej i niemieccy robotnicy. Rozbite szczątki wozu zwieziono do Urzędu Pełnomocnika Obwodowego w Szczecinku”. Wspomnianym referentem ze Szczecinka był doktor Różański, kierownik Referatu Kultury we władzach powiatowych, jedyny historyk sztuki w pierwszej powojennej ekipie działającej na Pomorzu Zachodnim. Różańskiemu udało się dotrzeć do Radacza i zabrać zdewastowaną przez czerwonoarmistów ambonę. Udało się, ponieważ dowódcy radzieccy często nie wpuszczali do podobnych majątków urzędników polskich. Uratowana i zabezpieczona przed dalszą dewastacją ambona leżała w szczecineckim ratuszu, czekając na lepsze czasy. Ale dla pomorskich zabytków nadchodziły złe czasy. Oto bowiem jesienią 1946 roku z zajmowanego dotychczas stanowiska ustąpił Stanisław Czapelski. Zastąpił go zwolniony akurat z wojska Witold Wirpsza, który później zasłynął jako poeta, prozaik i eseista i człowiek kontestujący PRL-owską rzeczywistość. Wcześniej jednak zasłynął jako wielki… szabrownik. Na jego polecenie z Pomorza Zachodniego wywożono dzieła sztuki i cenne księgozbiory, wzbogacając tymi „darami” placówki kulturalne Warszawy, Lublina, Łodzi i Poznania.Rychło też Wirpsza zainteresował się amboną z Radacza…Zachowała się jego korespondencja w tej sprawie, w której zabytek ten nazywa „karocą” lub „rydwanem”. W piśmie z 28 kwietnia 1947 roku do Ministerstwa Kultury i Sztuki Wirpsza nie tylko prosił o dyspozycje, ale i sugerował rozwiązanie: „Ze względu na wyjątkowe znaczenie tego zabytku, nie mającego zresztą związku z historią Pomorza Zachodniego, prosi się o dalsze dyspozycje jego przeznaczenia. Zdaniem miejscowych czynników kultury – byłoby wskazane przewiezienie i umieszczenie obiektu w Muzeum Wilanowskim”. Wirpsza się spieszył. Już w maju ustalił, że „przewóz karocy i innych zabytków do Warszawy ma zorganizować Muzeum Narodowe w Warszawie”. I sugerował, że przewóz ambony-rydwanu „najlepiej załatwić samochodem ciężarowym, który mógłby zabrać jeszcze nieco zabytków, niekoniecznych dla zaopatrzenia muzeów lokalnych”. Zabytek odzyskany z zabytku Minęło 20 lat. Odrestaurowana ambona wróciła na Pomorze. W 1967 roku uroczyście przekazano ją w depozyt Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku, którego przez ponad 15 lat była ozdobą. Niestety, obok ambony umieszczono kartkę z błędną informacją o rydwanie zwycięzcy spod Wiednia. W 1983 roku ów unikatowy eksponat został zabrany do warszawskiego Wilanowa. Pracownicy tamtejszego Muzeum Pałacu ambonę rozebrali na części i mozolnie rekonstruowali z nich trzy karety paradne Sobieskiego. Na jednej z części znaleźli zachowany napis: „Anno Domini 23 January 1692”, co od razu wyklucza jego związek z wcześniejszą o 9 lat wiktorią wiedeńską. Na odwrocie płycin utrwalone zostały również nazwiska polskich rzemieślników, którzy wykonywali te karety dla króla Jana III. Nie cieszył się nimi długo. Zmarł 17 czerwca 1696 roku w Wilanowie. Karety odziedziczył najstarszy syn Sobieskiego, Jakub, który był ożeniony z Hedwig Neuburg i mieszkał w swojej rezydencji w Oławie koło Wrocławia. I tam też trafiły karety, gdzie podczas wojny prusko-austriackiej wpadły w ręce wspomnianego Henninga von Kleista. Co było dalej, już wiemy. Pocięte utworzyły niezwykłą ambonę. ○○○W Radaczu byłem wczesną jesienią 2002 roku. Miejscowy kościółek stał w pobliżu opuszczonego i wyraźnie chylącego się ku ruinie XIX-wiecznego pałacu von Kleistów. Na początku stulecia świątynię odnowiono. Jej wnętrze urządzono w nowoczesnym stylu, zaś zewnętrzne mury zostawiono w dotychczasowym kształcie. Wszak to również zabytek. Ksiądz Czesław Nowak z pobliskiej wsi Parsęcko, w skład której to parafii wchodził również Radacz, pokazał mi wtedy niezbyt wyraźną kserokopię zdjęcia historycznej ambony. I wiedział już, że do Radacza zabytek ten nigdy nie wróci. Bo ambony już nie ma.W końcu musi paść i to pytanie. Czy warto było niszczyć jeden zabytek, przez ponad 200 lat związany z Pomorzem, by odzyskać z niego inny? Ponoć tak, bo tylko w ten sposób współcześni mogą zobaczyć, jak wyglądały karety paradne z końca XVII wieku, których każdy element jest dziełem sztuki snycerskiej i malarskiej. Leszek Adamczewski