W Sali Owalnej w Domu Rządowym, siedzibie parlamentu, tradycyjnie zgromadzili się przedstawiciele obu izb zgromadzenia narodowego, ministerstw i instytucji państwowych, a także korpusu dyplomatycznego. Przemówienie Łukaszenki trwało 2,5 godziny. Jak ocenił prezydent, światu grozi nowa konfrontacja między blokami. Wpływowi światowi gracze "nie są gotowi do kompromisów", rośnie zagrożenie terroryzmem, UE zmaga się z zalewem imigrantów i grożą jej nowe podziały, nie wiadomo też, czy "Waszyngton przezwycięży pokusę, by dyktować swoją wolę całemu światu" - wyliczał Łukaszenka. Nawiązał też do Ukrainy, stwierdzając, że "nie został w pełni zrealizowany żaden punkt porozumień mińskich" w sprawie konfliktu w Donbasie. Zadeklarował, że wobec nowych wyzwań i zagrożeń "Mińsk jest gotów stać się miejscem dialogu na temat przyszłego ładu światowego". Białoruskie władze już wcześniej występowały z propozycją rozpoczęcia międzynarodowego dialogu podobnego do "procesu helsińskiego" w XX wieku. Łukaszenka tradycyjnie podkreślał strategiczny charakter relacji z Rosją, także w dziedzinie wojskowej. Zapowiedział, że będzie ona kontynuowana, jednak Białoruś jest zainteresowana także "stopniowym pogłębianiem dialogu z NATO, by zmniejszyć potencjalne ryzyka, zwłaszcza że struktury natowskie już znajdują się u białoruskich granic". Prezydent zdecydowanie odrzucił teorie, że Rosja może wykorzystać przeprowadzane wspólnie z Białorusią na jej terytorium wrześniowe manewry "Zapad 2017", by "wprowadzić wojska i je pozostawić" na Białorusi. Takie tezy są głoszone po to, żeby "rozerwać naszą jedność z Rosją" - ocenił. "Widzieliśmy niedawno w telewizji, jak prezydent Polski przyjmuje setkę, dwie amerykańskich żołnierzy, a w tyle widać jakąś artylerię. A kiedy my rozmieściliśmy w kraju Polonezy (systemy rakietowe-PAP), to podniósł się taki krzyk!" - powiedział prezydent Białorusi. Oświadczył, że NATO dostarczyło Polsce nowoczesne uzbrojenie, m.in. "drony bojowe", których zdjęcia "ma na swoim biurku". Jak stwierdził, NATO zwiększa obecność u białoruskich granic, a Mińsk nie umieszcza przy zachodnich granicach "wojsk chińskich, tureckich ani rosyjskich". Według Łukaszenki Zachód powinien przestać "strofować" Białoruś i "bezustannie szturchać ją w plecy", a starać się z nią współpracować. "Powiedzcie nam, czego oczekujecie, a my wam powiemy, co możemy dzisiaj zrobić" - oświadczył Łukaszenka. Podkreślał, że Białorusi zależy na współpracy zarówno z UE, jak i z USA. "To klucz do inwestycji, nowoczesnych technologii, zasobów, rynków" - mówił. We współpracy z UE "jest dla nas niezbędne, by jeszcze w tym roku pójść do przodu w kierunku pełnowymiarowej współpracy we wszystkich dziedzinach" - zaznaczył, choć jednocześnie skarżył się na trudności w uzyskaniu zachodnich kredytów i problemy z dostępem do unijnych rynków. "Nie puszczają nas na rynek Unii Europejskiej? A dlaczego my nie odpowiadamy? Dlaczego się nie bronimy? Dlaczego analogicznie, absolutnie symetrycznie nie zademonstrowaliśmy im wartości Białorusi? Oczekuję od rządu konkretnych działań w tym kierunku" - oznajmił. Jak ocenił, przeszkodą dla eksportu białoruskich towarów jest nasilający się na świecie protekcjonizm, który jest problemem także w ramach Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej. Komentując funkcjonowanie tej struktury integracyjnej, Łukaszenka przyznał: "Nie wszystko nam wychodzi". Jego zdaniem łatwiej było podpisać porozumienia o tworzeniu strefy wolnego handlu niż je realizować. Łukaszenka bronił również koncepcji silnego państwa i silnej władzy, przekonując, że jest to warunek bezpiecznego życia obywateli. "Stabilność państwa w dużej mierze zależy od tego, jak silna jest władza. Tam gdzie władza jest słaba, przyjdzie nieszczęście, upadek gospodarki, ingerencja zewnętrzna, rozpad kraju, anarchia" - ostrzegał. Według niego w kraju stworzono dobre warunki dla zagranicznego biznesu, a mimo to inwestycje nie rosną, a maleją. Łukaszenka zapowiedział, że odtąd miarą efektywności lokalnych władz będzie wielkość przyciągniętych inwestycji. Dużo uwagi prezydent poświęcił kwestiom gospodarczym i socjalnym. Zapowiedział m.in., że w dalszym ciągu władze będą kontrolować ceny. "Powtarzam publicznie: wasze zadanie to kontrola nad cenami. I żadni reformatorzy ani MFW nie będą nam dyktować. Zapamiętajcie to" - zwrócił się do urzędników. Skrytykował też "reformatorów", którzy chcą zamykać nierentowne zakłady państwowe. Zapowiedział, że niepokojące Białorusinów urynkowienie dotowanych obecnie opłat komunalnych będzie wprowadzane wolniej i pełną wysokość opłat obywatele będą uiszczać nie za półtora roku, a "za 4-5 lat". Urynkowienie gospodarki, restrukturyzacja przedsiębiorstw państwowych i urealnienie opłat komunalnych to główne warunki, od których MFW uzależnia kolejny kredyt dla Mińska. W swoim wystąpieniu prezydent stwierdził, że Białoruś nie może sobie pozwolić na realizację reform liberalnych. "Nie mamy pieniędzy na to, by ryzykować, bo może się nie udać. Czym będziemy potem łatać dziury?" - mówił. Łukaszenka odniósł się również do dekretu nr 3, zwanego potocznie dekretem o pasożytnictwie, który wywołał na Białorusi w lutym i w marcu falę protestów, początkowo tolerowanych, ale ostatecznie brutalnie tłumionych przez milicję. "Wycofam się, jeśli zaproponujecie alternatywę" - zwrócił się do deputowanych, przyznając, że dekret był "niedopracowany". Zgodnie z obowiązującymi przepisami Białorusini, którzy nie pracują dłużej niż pół roku, powinni płacić specjalny podatek. "Cel dekretu to zmuszenie ludzi do pracy" - podkreślił prezydent, przypominając, że na Białorusi jest ok. 350 tys. osób "niekonkurencyjnych na rynku pracy". Według wcześniejszych instrukcji Łukaszenki dla urzędników, wszystkie niepracujące osoby mają zostać zatrudnione do 1 maja. Z Mińska Justyna Prus