Pierwsza różnica to liczba ofiar. W Madrycie zginęło prawie dwieście osób. Na szczęście w Londynie udało się uniknąć aż takiej liczby ofiar. Tu śmierć poniosło 49 osób. Zamach zorganizowali terroryści z tego samego ugrupowania, jednak skuteczność ich akcji - jak widać - jest różna. Kolejną różnicą, jaką dostrzegł reporter RMF, jest wszechogarniający strach, jaki był widoczny na ulicach Madrytu, a jakiego brak w brytyjskiej stolicy. Mieszkańcy Madrytu podejrzliwe spojrzenia kierowali na wszelkie bezpańskie torby, pozostawione pakunki. Gdy jeden z pociągów metra zatrzymał się przed wjechaniem na stację, rozmowy nagle zamarły, a ludzie w obawie wstrzymali oddech. Na ulicach Londynu zamachu nie odczuwa się aż w takim stopniu. Widać wiele uśmiechniętych osób, ludzie spotykają się w pubach. Być może jest to sposób na pokazanie, że mimo prób terrorystom nie udało się Brytyjczyków zastraszyć, a życie toczy się dalej. Ważną rolę odgrywa fakt, że brytyjska stolica jest miastem wielokulturowym. Manifestowanie jedności nie jest tu niczym szczególnym. Inaczej było w Madrycie, gdzie odpowiedzią na zamachy było zorganizowanie potężnego marszu. Kilka milionów ludzi, idąc ramię w ramię, demonstrowało jedność i brak strachu wobec fanatyków. Tam żałobie towarzyszył entuzjazm, a zamyślone twarze kontrastowały z żywiołowymi okrzykami. Londyńczycy nie zdecydowali się na organizowanie takiego marszu. - Ludzie chcieli pozwolić policji spokojnie pracować i szukać sprawców. Tu ma też znaczenie inny temperament - mówi londyńczyk, z którym rozmawiał Paweł Świąder. Jakie będą skutki tego zamachu - o tym sami londyńczycy z pewnością przekonają się dopiero w miarę upływu czasu. Zobacz raport specjalny "Terroryzowany Londyn"