Wczoraj na sali, co jest rzadkością, pojawiła się premier Theresa May. Wcześniej ostrzegła lordów, że nie powinni podważać woli obywateli wyrażonej w referendum z czerwca minionego roku. Lord Mandelson, reprezentujący Partię Pracy, deklarował, że choć Brytyjczycy głosowali za wyjściem ze Wspólnoty, nie chcieli wcale szkodliwego gospodarczo i politycznie "twardego Brexitu", jaki - jego zdaniem - wybrał gabinet Theresy May. Odpowiadał mu lord Hague, były szef brytyjskiej dyplomacji. Podkreślał, że choć sam głosował za pozostaniem we Wspólnocie, uważa werdykt wydany przez obywateli w referendum za rozstrzygający. Mało kto spodziewa się na Wyspach, by Izba Lordów chciała opóźnić Brexit. Według prawa, ze względu na fakt, iż lordowie nie są wybierani demokratycznie, nie mogą oni wetować ustaw, a dysponują tylko "wetem opóźniającym", oddalającym przyjęcie aktu maksymalnie o rok. Pojawiają się jednak głosy, że lordowie mogą wprowadzić do aktu poprawkę gwarantującą prawa unijnych imigrantów już przebywających na Wyspach. W takim wypadku zmiany musiałyby zostać zatwierdzone przez posłów. Na początku miesiąca posłowie odrzucili już podobną poprawkę. Po zakończeniu czytania w sali głównej Izby Lordów nastąpi etap prac w komisji. Do sali głównej projekt wróci 27 lutego. W zeszłym miesiącu projekt legislacji bez poprawek przyjęli posłowie. Według planu Theresy May, formalny początek Brexitu ma nastąpić do końca marca.