Liedel zaznaczył, że miejsce i sposób przeprowadzenia zamachu nie były przypadkowe. - Ważny był efekt psychologiczny, wywołanie paniki, strach, impreza masowa, jeden z największych maratonów i Dzień Patrioty w USA - powiedział. Dodał, że był to pierwszy zamach w USA od 2001 r., kiedy terroryści zaatakowali World Trade Center. - Od tamtego czasu było przynajmniej kilkanaście prób, które udało się udaremnić. Trzeba jednak powiedzieć, że nie ma kraju, który jest w stanie w stu procentach zabezpieczyć obywateli - podkreślił. "Nie ma wątpliwości. Doszło do zamachu" W jego ocenie, obecnie nie ma wątpliwości, że w Bostonie doszło do zamachu terrorystycznego. Jak powiedział, świadczą o tym m.in. charakter wybuchu, ofiary, rodzaj obrażeń poszkodowanych oraz to, że w USA uruchomiono specjalne procedury. Ekspert podkreślił, że w tej chwili trudno wskazywać sprawców; wszystkie warianty muszą być brane pod uwagę. - Może być to organizacja związana ze światowym dżihadem, ale sposób przeprowadzenia zamachu może wskazywać także na rodzime ugrupowanie terrorystyczne, związane np. z radykalną prawicą lub tzw. samotnego wilka, czyli indywidualnego radykalistę - powiedział Liedel. Kto stoi za zamachem w Bostonie? Podyskutuj Ocenił, że Amerykanom w stosunkowo krótkim czasie udało się opanować fazę chaosu po wybuchach. - Na początku dla służb najistotniejsze jest ratowanie życia i zdrowia ludzi. Następnie zaczęto wdrażać procedury: podniesiono poziom zagrożenia w miastach, pojawiło się więcej patroli policyjnych, działania rozpoczęły służby specjalne, zwołano konferencję prasową, głos zabrał prezydent USA. Chodzi o zapanowanie nad sytuacją, udaremnienie kolejnego potencjalnego ataku oraz uspokojenie społeczeństwa, minimalizowanie skutków psychologicznych - podkreślił Liedel. interia360.pl: Czy rzeczywiście wczorajszy zamach w USA był niespodziewany?