Problemy pojawiły się w następstwie fali tsunami, która zniszczyła instalacje rezerwowe, które miały zapewnić chłodzenie reaktorów jądrowych po tym, jak w chwili trzęsienia doszło do zatrzymania normalnej pracy elektrowni. Trzeba będzie się poważnie zastanowić, dlaczego tej możliwości nie wzięto pod uwagę, dlaczego nie udało się przed nią zabezpieczyć. Wiele elektrowni jądrowych zbudowano nad brzegiem morza, które daje łatwy dostęp do wody, potrzebnej do chłodzenia. W większości przypadków nie ma tam zagrożenia wystąpieniem fali tsunami, w tych elektrowniach, gdzie takie zagrożenie jest, trzeba zbudować lepszy system zabezpieczeń. Reaktory w elektrowni Fukushima 1, to model Mark1, produkowany przez firmę General Electric w latach 70-tych ubiegłego stulecia. Od 1972 roku głośno mówiono już o niedoskonałości tej konstrukcji. W proteście przeciwko dalszemu produkowaniu tych reaktorów trzech konstruktorów GE demonstracyjnie zrezygnowało wtedy z pracy w koncernie. Mimo tych zastrzeżeń, takie reaktory instalowano co najmniej do 1979 roku. Pięć z sześciu reaktorów w siłowni Fukushima 1, to właśnie model Mark 1. W wielu elektrowniach choćby w Stanach Zjednoczonych wprowadzono w nich poprawki, Japończycy także o nich wiedzieli. Dziesiątki takich reaktorów pracuje jednak do dziś, być może część nawet bez poprawek. Obawy, że obudowa tych reaktorów nie jest dostatecznie odporna na gwałtowny wzrost ciśnienia przy przegrzaniu rdzenia, to dokładnie to, co w tej chwili spędza Japończykom sen z powiek. Wygląda na to, że z tego konkretnego modelu reaktorów trzeba rzeczywiście zrezygnować jak najszybciej. Coraz więcej słyszymy też o kłopotach ze zbiornikami, zawierającymi zużyte paliwo jądrowe. "Zużyte", to w tym przypadku termin nieco mylący. Pręty wyjęte z reaktora są szczególnie niebezpieczne, zawierają materiał bardzo silnie radioaktywny. Składowane są w wodzie, w specjalnych zbiornikach w pobliżu reaktora do czasu, gdy ich aktywność zmaleje i będą mogły być wywiezione na miejsce stałego składowania odpadów promieniotwórczych. Problem w tym, że zabezpieczenie tych zbiorników nie jest już tak staranne, jak w przypadku aktywnego rdzenia reaktora. Nie są chronione ciśnieniową osłoną. Wszystko wskazuje na to, że ten stan w wielu elektrowniach jądrowych trzeba będzie zmienić, nie tylko dla zabezpieczenia ich przed czynnikami naturalnymi, ale także przed ewentualnym atakiem terrorystycznym. Jakby tego było mało pojawiają się informacje o tym, że firma Tokyo Electric Power (TEPCO), operator elektrowni Fukushima 1, publikowała w przeszłości "nie dość precyzyjne dane", dotyczące sytuacji w swoich reaktorach. Z kolei dziennik "The Daily Telegraph" publikuje fragmenty ujawnionych przez portal WikiLeaks depesz dyplomatycznych, z których wynika, że rząd Japonii jeszcze parę lat temu nie brał sobie do serca ostrzeżeń Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, co do ryzyka związanego z eksploatacją niektórych, najstarszych reaktorów. Technologia nuklearna może być bezpieczna nawet w obliczu klęsk żywiołowych, musimy mieć jednak pewność, że instytucje powołane do zapewnienia tego bezpieczeństwa działają odpowiedzialnie, a chęć zysku lub ograniczenia kosztów nie ma dla nich podstawowego znaczenia. W reakcji na to, co dzieje się w Japonii dobrze zadać sobie pytanie, czy możemy mieć taką pewność. A jeśli jej nie mamy, co możemy w tej sprawie zrobić. Wzmocnienie międzynarodowych mechanizmów kontroli wydaje się konieczne. Kryzys nuklearny w Japonii trwa i trudno w tej chwili przewidzieć, jak się zakończy. Od tego jakie wnioski uda się z tej sytuacji wyciągnąć i jak szybko zostaną one wprowadzone w życie zależy poziom bezpieczeństwa energetyki nuklearnej w przyszłości. Fakt, że do tego kryzysu doszło właśnie teraz, jeszcze przed podjęciem przez polski rząd ostatecznej decyzji o szczegółach naszego programu nuklearnego, daje szanse, że decyzja ta zapadnie w zgodzie z najwyższymi, możliwymi standardami bezpieczeństwa. Grzegorz Jasiński