"Po zarzuceniu mu donosicielstwa, Lech Wałęsa walczy o swoją godność. Wzywa do stawienia oporu przeciwko nowemu polskiemu rządowi. Kto jest gotowy 'bić się za ojczyznę', ten może liczyć na jego wsparcie" - pisze dziennik "Die Welt", który przeprowadził wywiad z byłym przywódcą "Solidarności". Zdaniem Lecha Wałęsy, kampania mająca go zdyskredytować, to strategia Jarosława Kaczyńskiego, w odwecie za słowa o prowadzeniu przez PiS wojny domowej. "Kaczyński stosuje wobec mnie, jak i wobec innych obywateli Polski, metodę szerzenia strachu i niepewności. Nie jestem jedynym, którego wziął na celownik" - mówi legenda polskiej opozycji i przypomina, że nowy polski rząd "zaatakował też przecież Trybunał Konstytucyjny, a takie i podobne działania prowokują wojnę domową". "Nie mam co do tego niestety żadnych wątpliwości" - dodaje. Lech Wałęsa w rozmowie z "Die Welt" deklaruje także, że jeśli dojdzie w Polsce do zrywu "by ratować ojczyznę", on jest gotowy ponownie stanąć na czele ruchu: "Gdy młodzi ludzie będą gotowi ratować ojczyznę, ja z kolei jestem gotowy ich poprowadzić i ze wszystkich sił wspierać ich w walce z ludźmi szerzącymi nienawiść". Były przywódca "Solidarności" wyjaśnia, że o jego zarejestrowaniu jako agenta "Bolka" dowiedział się w roku 1980, gdy tajne łużby próbowały go zwerbować i wyciągnąć z ruchu związkowego "podstępnymi sposobami i za pomocą oszczerstw, w które najwyraźniej ktoś wtedy uwierzył". Wyraźnie przy tym podkreślił, że nigdy nie podpisał zobowiązania do współpracy. "Dlaczego więc generał Kiszczak przechowywał takie dokumenty?" - pyta "Die Welt". Lech Wałęsa odpowiada: "Generał Kiszczak zlecił ich sfałszowanie. Pytam więc: dlaczego był gotowy mnie szantażować i oczerniać? I jeśli te dokumenty są prawdziwe: dlaczego trzymał je u siebie, skoro dla niego pracowałem? Być może dlatego, że - w imię jego wiary w komunizm - był skłonny sprzedać i zdradzić każdego agenta? Coś mi się w tej historii jednak nie zgadza". Rozmówca "Die Welt" dodaje, że jeszcze nie wie, jak zareaguje na te zarzuty, ale gdy tylko będzie mógł udowodnić ich sfałszowanie, od razu pójdzie z tym do sądu "przeciwko IPN i każdemu innemu, kto będzie stosował brudne sztuczki". "W cywilizowanym świecie taka kampania oszczerstw jest nie do pomyślenia. Można powiedzeić, że mają w rękach papiery na mnie, ale najpierw muszą udowodnić ich prawdziwość. Zamiast tego, dzieje się odwrotnie: najpierw mnie oskarżają, a potem zaczynają dowodzić autentyczności dokumentów. I dopiero potem chcą mi je pokazać. To niesamowicie głupie i barbarzyńskie. Jak można robić takie rzeczy w wolnym świecie?" - pyta Lech Wałęsa. Przywódca "Solidarności" zapowiada, że nie wycofa się dopóki nie będzie w stanie bronić swojego dobrego imnienia i zszarganej godności. A kiedy to nastąpi? Nie wiadomo: "Nie mam pojęcia, może jutro, może w przyszłym roku. Taki mamy klimat". Lech Wałęsa wyjaśnia, że po masakrze na Wybrzeżu w latach 70-tych uczestnicy opozycji rozmawiali z agentami, by poznać ich metody i tok myślenia: "Po masakrze na Wybrzeżu w roku 1970 wszyscy się baliśmy, że będzie jeszcze bardziej krwawo. Gdybyśmy wtedy nie rozmawiali z 'nimi', nie moglibyśmy zrozumieć, jak działają i jak myślą i nie bylibyśmy w stanie pokonać ich w bezkrwawej rewolucji". Na koniec rozmowy z "Die Welt" dramatycznie zapowiada: "Chcieli mnie zastraszyć i zdyskredytować. Chcieli mnie nawet zabić, mam na to świadków. I tak jak wtedy, mogą chcieć mnie teraz zabić, ale mnie nie pokonają". opr. Dagmara Jakubczak/Redakcja Polska Deutsche Welle